Obłomow w Teatrze Syrena grany jest na dole, w tym miejscu, gdzie znajduje się bufet i szatnia. Niby mała przestrzeń, podzielona jeszcze dużymi słupami, ale Dorota Kołodyńska tak coś z nią zrobiła, że nabrała głębi. Może lustro wpasowane w ladę szatni również potęguje to wrażenie. Poza szezlongiem, na którym pokłada się albo posiaduje Obłomow, żadna dekoracja nie zagraca sceny. Przedstawienie może oglądać garstka widzów. Bardzo to wszystko kameralne i intymne, jak historia bohatera naszych czasów, który coś by chciał, ale mu się nie chce. Adaptacja powieści Gonczarowa, przygotowana przez reżyserkę, Agnieszkę Lipiec-Wróblewską, szkicuje ledwie sytuacje. Dialogi Obłomowa z Olgą (Olena Leonenko) i służącym Zacharem (Kamil Mrożek) kondensują emocje i nastroje bohaterów.
To przedstawienie unika prostej rodzajowości (choć Olena Leonenko śpiewa nastrojowe, rosyjskie romanse). Kulejący Zachar może jest kimś więcej niż typem wiernego sługi. Może on materializuje ten nudzący, wewnętrzny głos samego Obłomowa, który wciąż nakazuje wstać, potrafi nawet kopnąć, byle pan się ruszył i przypomina o pracy. „Praca, praca, a gdzie życie?” – odpowiada Obłomow i pali papierosa. Z czasem Zachar jakby stawał się zazdrosny o swego pana.
Obłomowa gra Wojciech Malajkat. Gra go z tym swoim wdziękiem chłopca, którego jednak dotyka już smuga cienia. I nawet jego Obłomow nie jest ani specjalnie śmieszny, ani irytujący w swojej marudności, nieochocie do zmiany życia, lęku przed miłością, którą oferuje mu Olga. Może taki jest, bo wie więcej? A może samotność sprawiła, że nie może być już inny? Może go świat przytłacza? W Obłomowie Malajkata jakby odzywały się echa teatru Grzegorzewskiego – portret bohatera tworzą niedopowiedzenia, subtelności, cisza, którą czasami przerywa gwałtowny ruch czy gest. Tu nie chodzi o mały realizm psychologiczny. Jest jakaś tajemnica duszy Obłomowa. Nie wiem, czy Malajkat ją poznał, ale na pewno jest na nią wrażliwy.