My w finale

We wtorek krótki wypad do Krakowa na spektakl My w finale w Bagateli (grany jest na scenie przy Sarego). Przedstawienie miało premierę w czerwcu podczas Euro, więc doskonale korespondowało z ówczesnymi nastrojami. Tekst napisał Niemiec, Marc Becker, ale dla potrzeb spektaklu został spolszczony (przez reżyserkę Iwonę Jerę i Michała Olszewskiego z Tygodnika Powszechnego, znanego ze świetnych Zapisków na biletach) tak, że gdyby ktoś nie wiedział, to byłby święcie przekonany, że to nasza dramaturgia współczesna. Niby to jest rzecz o piłce nożnej, o piłkarzach i kibicach, trwa tyle, co mecz z przerwą, ale to wszystko jest z wierzchu. A pod spodem mamy groteskowy, nie pozbawiony absurdalnego humoru, obrazek naszych społecznych zachowań – właśnie naszych, polskich. Ze wszystkimi chorymi emocjami, złościami, kompleksami. Aktorzy, choć indywidualnie scharakteryzowani, tworzą właściwie przez cały spektakl kreację zespołową, w której ruch, gest, skandowane słowa, a czasami zaskakująca piosenka wypełniają scenę. Do tego zabawna, surrealistyczna projekcja z komentatorami piłkarskimi. Przedstawienie jest do pomyślenia również teraz, gdy gorączka strefy kibica opadła.

Po spektaklu poszedłem na Rynek. Był nadzwyczaj ciepły wieczór. Ludzie siedzieli w ogródkach, przechadzali się niespiesznie. W jednej z knajp zauważyłem w środku ekran, na którym pokazywany był właśnie mecz Polska – Mołdawia. Jak wiadomo transmisja nie była dostępna w otwartej telewizji. Wydawało się więc, że knajpę powinien wypełnić tłum kibiców. A siedziało może z 10 osób, w tym dziewczyny, które emablowały zagranicznych chłopaków, więc meczem nie byli zainteresowani. Ja to smętne widowisko piłkarskie, jak mawiał Andrzej Zydorowicz, obejrzałem, co było niewątpliwie dowodem masochistycznych skłonności. Ludzie na Rynku byli zadowoleni – w swoim finale.

 

609 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.