– Mooorze!
To dziecinne zawołanie przypomniała Dubravka Ugresić w eseju, w którym opowiadała o swoich różnych nadmorskich doświadczeniach. Ona akurat nie pisała o Bałtyku, ale przecież zachwyt widokiem morza jest uniwersalny. Jak się idzie długo przez las, mniej uczęszczaną piaszczystą drogą i nagle pośród wydm wyłoni się obraz niezmierzonej wody, to ten okrzyk sam się w człowieku odzywa.
Morze było spokojne. Niebo po paru dniach wreszcie się wypogodziło. Słońce przygrzewało. No, kwintesencja wakacji nad Bałtykiem. Miejsce na plaży niezbyt ludne. Rozbiłem swój grajdołek bliżej wydm i poszedłem do wody. Była ciepła jak na Bałtyk. Można było popływać, bo fale nie przeszkadzały jak parę dni wcześniej. Było po prostu cudownie. Głowa nie zaprzątnięta żadnymi myślami poza kontrolowaniem spokojnych ruchów ciała. Czasami stawałem, wyczuwając nogami dno i patrzyłem w przestrzeń aż po horyzont, gdzie morze stykało się z niebem. Było pięknie, choć nie mam pióra Dubravki Ugresić, by opisać jak.
Kąpiel zajęła dobrą chwilę, ale wróciłem niezmęczony. Suszyłem się w słońcu. Opodal pojawiła się para: kobieta i mężczyzna, którzy rozbili namiocik i rozłożyli kocyk. Mały piesek wesoło biegał wokół nich. Ludzie na plaży czasami zwracają na siebie uwagę, zachowaniem, wyglądem – oni niczym się nie wyróżniali. Położyłem się za parawanem i zacząłem czytać gazetę. W którymś momencie zerknąłem, co się dzieje wokół. Sąsiedzi poszli nad brzeg. Inni plażowicze robili to, co robią plażowicze. Wróciłem do lektury. Po jakimś czasie usłyszałem podniesiony głos mężczyzny:
– Ten człowiek za daleko wypłynął!
Zrobiło się zamieszanie. Parę osób wyglądało w stronę morze. Była wśród nich kobieta, którą rozpoznałem z sąsiedztwa. Jak się okazało, to jej mąż zniknął gdzieś w falach. Ja już go nie mogłem dostrzec. Jacyś chłopcy wskoczyli do wody i zaczęli płynąć w głąb morza. Na brzegu ktoś przez komórkę wzywał pomoc. Po paru minutach pojawili się ratownicy. Nie wiem, jak to się stało, ale niedługo potem zobaczyłem, że dwaj mężczyźni wyciągają topielca na brzeg. Kobieta zaczęła histerycznie krzyczeć, ale nie zrobiła ruchu w stronę męża. Jakieś inne kobiety otoczyły ją i zaczęły tulić. Piesek szczekał. Ratownicy rozpoczęli akcję reanimacyjną. Mężczyzna, który wszczął alarm, był tą osobą, która zachowuje spokój i przytomność umysłu w sytuacji niebezpieczeństwa – zabrał plażowiczom parawany, wbił je w piasek i zasłonił topielca. Wkrótce pojawili się policjanci, którzy odsunęli gapowiczów, a zebrało się ich nagle więcej. Akcja ratunkowa trwała, widać było jak ratownicy się zmieniają przy masażu serca. Ale minuty upływały. Znowu można było zobaczyć tego mężczyznę, który już działał, jak rozkłada inne parawany na piasku w znak krzyża. Ludzie się zorientowali, że zaraz przyleci helikopter. Wszyscy zaczęli wyglądać w stronę bezchmurnego nieba. Ktoś wołał:
– Leci, leci.
A ktoś inny strofował:
– Nie, to latawiec.
Ale po chwili rzeczywiście dał się słyszeć warkot i od wschodniej strony wzdłuż plaży widać było zbliżający się helikopter. Chłopcy, którzy stanęli przy ułożonych parawanach, machali rękami. Helikopter się zniżył, wiatr od śmigła wzniósł tumany piasku, maszyna sprawnie wylądowała. Wyskoczyli z niej ratownicy w pomarańczowych uniformach i czarnych kaskach. Oni przejęli akcję reanimacyjną. Helikopter na plaży wzbudził jeszcze większe zainteresowanie. Ludzie rozsiedli się wokół albo stali i obserwowali sytuację. Ktoś robił zdjęcia, aż ratownik podszedł i powiedział:
– Proszę nie kamerować.
Dzieci podchodziły do helikoptera i patrzyły, co jest w środku.
Jacyś ludzie zaczęli zbierać rzeczy tej kobiety i jej męża, o którego życie toczyła się walka. A ona siedziała skulona na brzegu morza cały czas w towarzystwie jednej czy dwóch kobiet, które nakryły ją ręcznikiem i gładziły po plecach. Słyszałem, że ktoś zapytał ratowników, czy mają środki uspokajające. A tamten odpowiedział:
– Walczymy o wznowienie akcji serca, to jest teraz ważniejsze.
I widać było jak bez chwili przerwy uciskali klatkę piersiową mężczyzny, robili sztuczne oddychanie i chyba też próbowali pobudzić serce defibrylatorem. Od momentu wyłowienia topielca minęła już godzina. Część ludzi wróciła do plażowania, kładli się na piasku, by się opalać, dzieci znowu weszły do wody.
W pewnym momencie ratownicy wyszli powoli zza parawanu, za którym leżał mężczyzna. Nikt już nie wykonywał żadnej czynności. Policjanci chodzili między nimi, coś spisywali. Jeden z nich podszedł do kobiety.
Wziąłem swoje rzeczy i poszedłem w stronę głównego wyjścia z plaży. Tam nic nie przerwało relaksu plażowiczów. Spotkałem N. i R., którym opowiedziałem, co się stało. Ich synek zauważył wracających ratowników wodnych i zapytał:
– Czy ten pan żyje?
– Nie udzielamy takich informacji – odpowiedzieli.
Moje wspomnienie pochodzi jak ze snu, który trzyma mnie tak mocno na uwięzi, że nie mogę się z niego wyrwać, by uciec, by zapomnieć. Jestem samotny na rozległej plaży w kolorze śniegu mimo zachodzącego krwistego słońca. Żywiołu, który wyssał całą krew z młodzieńca nieruchomo leżącego z twarzą zwróconą ku niebu. Wiem, że już tam jest piękny, niewinny, uwolniony. Na plaży jesteśmy ja i on, i nikogo więcej. Ja w pozycji pionowej, on w poziomej wpisany w linię horyzontu. Tak, jakby ziemia go właśnie wydała a niebo jeszcze nie chciało przyjąć.Ciało stanowiło zaledwie pagórek, wypukłość, wybrzuszenie plaży. On martwy, ja żywy. Obaj unieruchomieni, porażeni śmiercią. Nie mogłem się do niego zbliżyć, nie chciałem. Coś mnie odpychało albo powstrzymywało. Tkwię w tym wspomnieniu do dziś sparaliżowany lękiem albo porażony świadomością nieuniknionego końca. Mój oddech łączył się z jego bezdechem. Stanowiliśmy jednię. To mogłem być ja, może byłem. Może mógłbym nim być. A morze dudniąc napierało na nas, tak by nie można było o nim zapomnieć. Jak sprawca wszystkiego. Przyczyna i skutek. Działanie. Najżywsze ze wszystkiego, co nas otaczało. Szalało. Jak wściekły pies na łańcuchu wbijało się w ląd , chcąc nas dopaść. Jeszcze mu było mało. Jednak z ziemią i niebem tez nie chciało udzielić jakiejkolwiek, choćby najgłupszej odpowiedzi.
To było na plaży w Dębkach, kilka lat temu, a jakby dziś w to duszne, gorące lato.