Love me do

Mija 50 lat od dnia, w którym ukazał się pierwszy singiel Beatlesów z piosenkami Love me do i PS. I love you. Czy ktoś, kto 5 października 1962 roku kupował tę płytkę mógł przewidzieć, że oto rodzi się niezwykła historia geniuszy? Jestem bowiem absolutnie pewny, że byli artystami genialnymi, których umieściłbym wśród największych z wielkich. A mieli jeszcze to szczęście, że ich sztuka trafiła do ludzi w swoim czasie, tak silnie oddziałała i pozostała na zawsze. Wiele o nich napisano i powiedziano, choć dla mnie wciąż pozostaje nieodgadnione pytanie: jak to się stało, że tacy byli? Jakie było tajemne źródło ich talentu? Dlaczego właśnie oni? – bo przecież chłopaków z gitarami było wtedy bez liku. Można oczywiście tłumaczyć fenomen Beatlesów na różne sposoby – kulturowe, społeczne, obyczajowe. To są wszystko ważne okoliczności towarzyszące ich karierze i popularności, ale jaka siła naprawdę uruchomiła tę nieprawdopodobną erupcję artystycznej inwencji?

Na te pytanie nie ma pewnie jednej odpowiedzi. Duch geniuszów również lata kędy chce i jak chce. Kilka czynników trzeba by jednak wymienić: ich sztuka była prosta i wyrafinowana zarazem, w krótkim czasie bardzo się rozwinęła (dzisiaj wydaje się to wprost niewyobrażalne, by artysta przeszedł taką drogę w ciągu zaledwie siedmiu lat – od Love me do do Let it be). Mieli niebywały talent pisania melodyjnych piosenek (jego źródłem było chyba nie tylko osłuchanie w amerykańskim rock and rollu, ale też rozmaite inne inspiracje, choćby tradycją angielskiego musicalu czy wodewilu). Muzyka Beatlesów niosła żywe emocje, rozciągała je w naturalny sposób między radość i melancholię, nie będąc niewolnikiem jednego nastroju, co zdarza się nawet wybitnym artystom. Mieli wdzięk i to cudowne, abstrakcyjne, surrealistyczne poczucie humoru, które dawało lekkość. Kiedyś widziałem w jakimś dokumencie obszerny fragment programu telewizyjnego, w którym cała czwórka odgrywała sceny rzemieślników ze Snu nocy letniej – siebie i publiczność bawili fantastycznie.

I może najważniejsze: jakże pięknie w ich piosenkach brzmiało słowo: „love”.

Słucham ich bez znudzenia od dzieciństwa. Pamiętam uczucie niesamowitego doznania w zetknięciu z tymi parominutowymi arcydziełami, które mogłem poznawać tylko dzięki radiu – oczywiście Trójce. Wzrastałem przecież w czasach, gdy żadnych zachodnich płyt nie było w sklepach. Przypominam sobie, jakim niezwykłym wydarzeniem było, gdy wytwórnia Tonpress pod koniec dekady Gierkowskiej wydała podwójny singiel z piosenkami Beatlesów (tam było na pewno: From me to you, She loves you, Yesterday, Hey Jude i chyba jeszcze coś). Okładkę płytki zaprojektował Waldemar Świerzy i widniał na niej stary, czerwony, błyszczący rolls royce. I również pamiętam jak dziś dzień, gdy mój brat za pieniądze zarobione na praktykach w Zakładach im. Róży Luksemburg kupił od kogoś podwójny album ze składanką piosenek z lat 1967-70. Płytę na pierwszej stronie otwierało Strawberry fields forever, co do której jestem pewien, że była najwybitniejszą kompozycją Beatlesów, choć zrobienie takiego rankingu nie tylko jest niemożliwe, ale zakrawa na barbarzyństwo. I jeszcze jedno wspomnienie z dzieciństwa – Piotr Cieplak podarował kiedyś mojemu bratu pięć kaset (i nie były to krajowe wiskordy ani stilony) z nagranymi płytami Beatlesów, przywiózł je gdzieś ze swoich zagranicznych wojaży autostopowych. Ten prezent sprawił mi niewysłowioną radość.

Nie wiem, jak dzisiaj na młodych ludzi działa muzyka Beatlesów. Czy wobec tego, jak gusta się zmieniły, traktują ich jak jakiś stary chór rewelersów? W końcu teraz zupełnie, co innego liczy się w muzyce czy w ogóle w sztuce. Kto obecnie umie pisać melodyjne piosenki, kto potrafi budować takie harmonie? Jednak 50 rocznicę wydania Love me do w wielu różnych miejscach odnotowano (swoją drogą, co to był za niezwykły rok ten 1962, skoro kariery zaczynali w nim i Rolling Stonesi, i Bob Dylan).

Jakie to szczęście, że byli.

891 odwiedzin

3 Comments

  1. Myślę, że ten fenomen polegał na czym innym, bo problematycznym jest mówienie o „genialności” („Love mi do” – to kicz!), skoro ich przetrwanie jest bardzo ograniczone, dzisiaj ich muzyki praktycznie nie ma.To pierwszy raz był głos pokolenia (dlatego musiał być uproszczony szczególnie w przekazie muzycznym), wypowiedź – także obyczajowa – sformułowana s k u t e c z n i e przeciwko rodzicom, przeciwko tradycji, ale nie żadna dekonstrukcja, tylko przeróbka… Chodzi o to, że ten głos „zwyciężył” i zmusił starych do posłuchu! „Byli popularniejsi niż Jezus”, i umiejący liczyć świat kapitału nie mógł przejść obok tego obojętnie. Na szczęście Lennon (dziś ma urodziny) zachował młodzieńczy potencjał przekory i surrealnego poczucia humoru, a prędka śmierć nie pozwoliła mu się zestarzeć. Wolałem „Kamienie”, choć dopiero razem tworzyli nową epokę, która dziś przepoczwarzyła się w pajdokrację…

    Reply

  2. Myślę, że ten fenomen polegał na czym innym, bo problematycznym jest mówienie o „genialności” („Love mi do” – to kicz!), skoro ich przetrwanie jest bardzo ograniczone, dzisiaj ich muzyki praktycznie nie ma.To pierwszy raz był głos pokolenia (dlatego musiał być uproszczony szczególnie w przekazie muzycznym), wypowiedź – także obyczajowa – sformułowana s k u t e c z n i e przeciwko rodzicom, przeciwko tradycji, ale nie żadna dekonstrukcja, tylko przeróbka… Chodzi o to, że ten głos „zwyciężył” i zmusił starych do posłuchu! „Byli popularniejsi niż Jezus”, i umiejący liczyć świat kapitału nie mógł przejść obok tego obojętnie. Na szczęście Lennon (dziś ma urodziny) zachował młodzieńczy potencjał przekory i surrealnego poczucia humoru, a prędka śmierć nie pozwoliła mu się zestarzeć. Wolałem „Kamienie”, choć dopiero razem tworzyli nową epokę, która dziś przepoczwarzyła się w pajdokrację…

    Reply

    • „Dzisiaj ich muzyki praktycznie nie ma” – czyżby? Można podać dziesiątki przykładów, że Beatlesi są w takiej lub innej formie wciąż obecni. Nie są tak popularni jak ongiś, co zrozumiałe, ale jednak wciąż inspirują. Bob Dylan na swojej ostatniej płycie składa im swoisty hołd. Ukazują się kolejne covery ich piosenek. Powstają filmy o nich, z ich piosenkami („Across the universe”). Bodaj w tym roku ma wejść do kin ponownie „Żółta łódź podwodna”. Ta twórczość wciąż żyje, choć jasne jest, że dzisiejsza muzyka rozrywkowa poszła w zupełnie nowym kierunku. Ale czy ma taką siłę jak tamta z lat 60.?

      Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.