Wczoraj przyszła wiadomość o śmierci Jerzego Gruzy. We wspomnieniach, które media naprędce przygotowały, eksponowano rozmaite jego zasługi jako reżysera, mistrza telewizyjnej rozrywki, także dyrektora i reżysera Teatru Muzycznego w Gdyni. Dla mnie pozostanie na zawsze twórcą dwóch absolutnie wyjątkowych seriali, czyli Wojny domowej i Czterdziestolatka oraz jednym z najwybitniejszych reżyserów w historii Teatru Telewizji.
W ciągu blisko 70 lat istnienia Teatru TV pracowała dla niego cała rzesza artystów. Wielu pozostawiło swój ślad. Ale tych najbardziej zasłużonych, takich, którzy wyznaczyli własny, rozpoznawalny styl telewizyjnej inscenizacji i których nazwiska były po prostu gwarancją jakości przedstawienia – można policzyć na palcach jednej, może dwóch rąk. Nie potrafiłbym wskazać, który z nich był tym numerem 1. Ale Jerzego Gruzę na pewno trzeba by umieścić na podium.
W Teatrze Telewizji debiutował już w 1956 roku adaptacją opowiadania Kazimierza Brandysa Dr Faul. W tamtym początkowym okresie, gdy spektakle nadawano wyłącznie na żywo i nie było możliwości ich rejestracji, Gruza pracował dużo. Sięgał po różnorodny repertuar, co pewnie było dobrą szkołą, by nauczyć się telewizji, ale też prowadzenia aktorów. Nie pamiętam, które z przedstawień Gruzy jako pierwsze się zachowało. Przypominam sobie, że z tych najwcześniejszych na pewno w Kulturze emitowaliśmy Trio wg Wygnańców Joyce’a z 1961 roku ze Śląską, Hanuszkiewiczem i Holoubkiem. Tego ostatniego Gruza szczególnie chętnie obsadzał zwłaszcza w widowiskach z lat 60. Holoubek zagrał m.in. w Kubusiu Fataliście, Bracie marnotrawnym Wilde’a, Królu Edypie i w cudownej realizacji Naszego miasta z 1969 roku, gdzie obok Holoubka w roli Narratora wystąpiła cała plejada aktorów: Marta Lipińska, początkujący Andrzej Seweryn, Ryszarda Hanin, Zofia Mrozowska, Henryk Borowski, Igor Śmiałowski, Zdzisław Maklakiewicz.
O Gruzie często mówi się jako o twórcy specjalizującym się szczególnie w repertuarze rozrywkowym. Ale w Teatrze Telewizji zakres jego zainteresowań był znacznie szerszy i może nawet trudno znaleźć drugiego reżysera, który miałby w dorobku pozycje od antyku przez Moliera, Szekspira, Gogola, XIX-wieczną klasykę po współczesne sztuki Durrenmatta czy Osborne’a. Zwraca uwagę na pewno dominacja literatury zagranicznej. Polskie rzeczy pojawiają się z rzadka, jakby Gruza naszą klasykę pozostawił innym twórcom.
W latach 70., w tym złotym okresie Teatru Telewizji, Gruza realizuje całą serię spektakli, które właściwie wszystkie bez wyjątku zostają w historii. Wystarczy wspomnieć: Wizytę starszej pani, Karierę Artura Ui (zdaje się jedno z pierwszych przedstawień zrobionych w kolorze), Romeo i Julię, Nie do obrony, Rewizora, Eryka XIV. To były, jak to się mówi: petardy także dzięki aktorom, których Gruza świetnie dobierał. Barbara Krafftówna jako Klara Zachanassian, Marek Walczewski jako Arturo Ui i Eryk XIV, Piotr Fronczewski, Tadeusz Łomnicki, Anna Seniuk, Joanna Szczepkowska w Rewizorze, Bożena Adamkówna i Krzysztof Kolberger w Romeo i Julii, Wojciech Pszoniak w Nie do obrony (ale też w zabawnej roli Dobczyńskiego w Rewizorze). A jeszcze Bogumił Kobiela jako Pan Jourdain w Mieszczaninie szlachcicem. I Zbigniew Cybulski w monodramie Sammy. Aleksandra Śląska w klasyce Kobry: Pomyłka, proszę się wyłączyć.
Ciekawe, że Gruza jako absolwent reżyserii łódzkiej Filmówki nie przenosił środków filmowych do swojego telewizyjnego teatru. Oczywiście wiedział, że spektakl trzeba opowiedzieć kamerami i robił to tak, że jak przywoływana przez niego często przysłowiowa pani Hela nie miała czasu, by wyjść do kuchni zrobić herbatę. Ale też próżno w realizacjach Gruzy szukać tzw. filmowych wstawek, wyjść w plener. W inscenizacjach niejednokrotnie stosował teatralną zgoła umowność. Przykładem choćby Wizyta starszej pani, w której pokusił się o taką właśnie formę. Bardzo ciekawa była też jego interpretacja Antygony, pozbawiona antycznego sztafażu i pokazana w konwencji współczesnej próby teatralnej. Z mniej pamiętanych spektakli niezwykle zabawny, surrealistyczny pomysł miał na Zemstę rosyjskiego sieroty Celnika Rousseau. Gdy reżyser uznał jednak, że kostium historyczny czy bardziej realistyczna estetyka jest potrzebna do realizacji tekstu, czynił to bez wahania. Myślę, że Jerzy Gruza w doskonały sposób korzystał z recepty na dobry spektakl Teatru TV: wartościowa literatura + trafna obsada aktorska + reżyser, który wie, jak jedno z drugim połączyć. Łatwo się mówi, ale nie tak łatwo zrobić. Gruza potrafił.
Miałem okazję z nim rozmawiać, ale niestety było to już w czasie, gdy reżyser częściej przychodził do telewizji wspominać innych artystów, z którymi współpracował, niż mógł robić swoje projekty. Choć jeden, zrobiony własnym sumptem, podobno jeszcze zostawił. W Teatrze Telewizji ostatnią jego pracą był Skarb w płomieniach Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej z 1997 roku.
W Ameryce człowiek o takich zasługach dla showbiznesu dożywałby swoich dni w pięknej willi w Hollywood.
W poniedziałkowym Teatrze Telewizji w Programie 1 dzisiaj nie zdobyto się na zmianę i w związku ze śmiercią tak wybitnego twórcy, jakim był Jerzy Gruza, nie przypomniano żadnego z jego klasycznych spektakli.