Jak zostałem ministrem kultury

„Projekt o nazwie pt: ‘ZOSTAŃ MINISTREM KULTURY – wspieraj festiwal Malta’, który wsparłeś zakończył się sukcesem!” – taką dzisiaj otrzymałem informację i chociaż wiedziałem już o tym wcześniej, to niemniej bezpośrednio zaadresowana wiadomość sprawiła mi przyjemność. W istocie bowiem włączyłem się do akcji, która została uruchomiona, gdy okazało się, że Ministerstwo Kultury odmówiło przyznania tegorocznej dotacji poznańskiej imprezie. Jak wiadomo poszło o kuratora, osławionego Olivera Frljicia. Być może niektórzy wypomną mi, że przecież nie należę do miłośników twórczości tego artysty i słusznie to wypomną, więc skąd ten akt dobroci serca? Czyżby spodobało mi się hasło: „zostań ministrem kultury”? Takich ambicji nie mam, a co więcej, gdybym nawet jakimś niezwykłym zrządzeniem losu dostąpił tego zaszczytu (w Polsce zresztą wcale nie jest tak trudno zostać ministrem), to i tak nie zdołałbym załatwić wszystkiego, czego by ode mnie oczekiwano.

Dokładając swoją cegiełkę do brakującego budżetu Malty, kierowałem się dosyć prostą intencją: jeśli mnie się coś nie podoba, to dlaczego mam nie uznawać prawa innych do obcowania z tym czymś? Ja np. nie słucham muzyki disco-polo, ponieważ uważam, że jest prymitywna artystycznie, ale czy w związku z tym mam zabraniać przyjemności kontaktu z tą twórczością ludziom, którzy w niej gustują? Oczywiście nie jestem aż tak liberalny, by uważać, że o gustach się nie dyskutuje. Bo jednak w dziedzinie sztuki obowiązuje mimo wszystko hierarchia wartości i powinno się ją kształtować również przez odpowiednią edukację i różnorodne formy wsparcia. Pod warunkiem rzecz jasna, że nie kryje się za tym silnie ideologiczny przekaz. (Napisałem to i tak myślę: a może to jest dobry ministerialny program?)

No więc wpłaciłem stosowną kwotę na Maltę, mając również na uwadze to, że w tym Poznaniu raz nie mogą czegoś zobaczyć, a raz mogą. Trochę to zależy od tego, kto akurat jest prezydentem miasta. Dyrektor festiwalu, jak wiadomo, jest wciąż ten sam.

Jednak mówiąc tak zupełnie szczerze, to może na ten gest wsparcia bym się nie zdobył, gdyby nie dwie panie. Obie o imieniu Maja. Komorowska i Ostaszewska. Zobaczyłem w Internecie ich apele o pomoc dla Malty i nie miałem wątpliwości. Od razu przypomniało mi się zawołanie, bodaj autorstwa Ernesta Brylla, które towarzyszyło akcji Artyści dla Rzeczypospolitej w 1989 roku:

„Nie stój, nie czekaj. Co robić? Pomóż!”.

Ale powiadam Wam: Maje mnie najbardziej przekonały. Cały się zamieniłem w słuch i wytężyłem uwagę. I wiedziałem: ich nie mogę zawieść. Maje były w moim sercu, jak nie przymierzając matka i siostra.

Jestem zatem szczęśliwy, że wszystko się udało. Szczęśliwy? Może lepiej powiedzieć: zadowolony, bo czy w dzisiejszych czasach można prawdziwie żywić takie uczucie jak szczęście? Zwłaszcza, że oto mamy kolejny klops. Czytam w zapowiedzi redakcji Zeszytów Literackich o wydaniu nowej książki Adama Zagajewskiego, że „ze względu na odmowę subwencji na tę publikację przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zwracamy się z prośbą o pomoc. Osoby, które wpłacą na wsparcie publikacji darowiznę w wysokości co najmniej 50 zł, otrzymają numerowany egzemplarz książki”. Co się tym razem nie spodobało urzędnikom z MKiDN nie wiem. Na ich miejscu uważałbym z Zagajewskim, bo to może być przyszły Noblista, a w każdym razie wciąż będzie na liście kandydatów do tej nagrody. I co w tej sytuacji robić? Znowu trzeba zostać ministrem kultury. 

789 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.