Glosa do Bonda

W najnowszym „Tygodniku Powszechnym” Andrzej Franaszek analizuje Skyfall i zwraca uwagę na to samo, o czym również pisałem po obejrzeniu filmu: na melancholię Bonda. Franaszek nie byłby oczywiście sobą, gdyby nie rozsnuł sieci literackich skojarzeń, które sytuują agenta wśród „wydrążonych ludzi” Eliota i jednocześnie obok bohaterów Conrada. Tekst zatytułowany jest: W smudze cienia i posiada jeszcze nadtytuł: James Bond, jeden z nas. Powiada więc Franaszek:
The Hollow Men opatrzył T.S. Eliot mottem z Conradowskiego Jądra ciemności, gdzie w postaci Kurtza sportretowany został człowiek zbliżającego się XX wieku, który poznał czającą się w nas grozę i przeszedł na stronę bestialstwa i obłędu niczym Silva ze Skyfall (przeciwnik Bonda, świetnie grany przez hiszpańskiego aktora Javiera Bardema – przyp. mój) i legion innych demonicznych postaci współczesnej kultury masowej. Wiele lat po słynnej opowieści o podróży w głąb Konga napisał Conrad jeszcze jedną opowieść o wtajemniczeniu, Smugę cienia, gdzie przejście w dorosłość jest pasażem prowadzącym do rozpaczy, do pojedynku, który trzeba stoczyć z własnymi demonami na pokładzie wymarłego żaglowca. Jej bohater przed obłędem ratuje się pisaniem, na co chyba nie zdecydował się dotąd komandor James Bond. Ale o grozie, demonach oraz smudze cienia wie on wszystko i nie przypadkiem widzimy go w londyńskiej National Gallery przed wspaniałym obrazem Williama Turnera The Fighting Temeraire”.
A więc ja błędnie rozpoznałem ten obraz. Miała rację prof. Morawińska stawiając mi na egzaminie z historii sztuki słabą trójkę. Pełny tytuł obrazu brzmi: The Fighting Temeraire tugged to her last Berth to broken up, 1838. Ale już nie będę się dalej popisywał wiedzą z Wikipedii, oddaję głos Franaszkowi:
„Oto słynny żaglowiec, waleczny uczestnik bitwy pod Trafalgarem, chluba brytyjskiej marynarki. Turner ukazuje chwilę, gdy okręt dożywa swych dni, holowany przez mały brzydki parowiec (podobny może temu, którym w Kongu dowodził Conrad) w ostatnią podróż przed rozbiórką. Dawna chwała i piękno odchodzą w przeszłość, zastępuje je brudna współczesność, a postarzały melancholijny Bond rozmawia z nowym współpracownikiem, specjalizującym się w internetowej przestępczości młodzieńcem o twarzy pryszczatego licealisty.
Cóż pozostaje po przejściu smugi cienia, po wszystkich zdradach i rozczarowaniach, gdy serce – jak napisał Miłosz (tekst Franaszka bez cytatu z Miłosza nie byłby tekstem Franaszka – przy. mój) – „zmęczyło się / Zachwytem, / Rozpaczą, / Gorliwością, / Nadzieją”? Pozostaje honor kapitanów statków, conradowskie poczucie obowiązku. Wychudzony James Bond ze Skyfall nie ma żadnych złudzeń, ani co do brudu polityki, ani co do pustki codziennego życia, ale jednak powraca na pole bitwy”.
Nie wiem, czy autorzy scenariusza Skyfall aż tak subtelnie zinterpretowaliby los ich bohatera. Ale jak to mówią Anglicy: nawet jeśli nieprawdziwe, to ładnie wymyślone.
PS. Dorota Wyżyńska przypomniała mi ostatnio podczas Feliksów, że w Warszawie w latach 90. można było zobaczyć Otella z National Theatre w reż. Sama Mendesa – twórcy najnowszego Bonda. Widziałem to przedstawienie, grane było w Dramatycznym i nawet pamiętam, że pisałem z niego recenzję do śp. „Expressu Wieczornego”. Spektakl przeniósł tragedię Szekspira w lata 30., bohaterowie chodzili w kolonialnych mundurach, a interpretacja koncentrowała się na postaci Iago, bardzo dobrze zresztą granego przez aktora o nazwisku Simon Beale. Mendes oczywiście nie był wtedy jeszcze tym Mendesem – Oskara za American Beauty dostał za jakiś czas. Ale kto wie, czy gdyby reżyser nie miał za sobą teatralnego doświadczenia, Skyfall wyglądałby tak, jak wygląda?

A to ten Turner:

 

 

 

 

 

1 047 odwiedzin

3 Comments

  1. Wojtku, Sam Mendes nie tyle ma za sobą teatralne doświadczenie, co regularnie w teatrze pracuje. Jest niemal etatowym reżyserem londyńskiego Old Vic Theatre (któremu dyrektoruje Kevin Spacey). Ostatnio, w latach 2009-2011, realizował tam anglo-amerykański projekt Bridge (koproducentem była nowojorska BAM), którego celem było zderzenie ze sobą aktorów amerykańskich (np. Ethan Hawk) i brytyjskich (np. Rebeca Hall, córka Petera, podobno dla niej Mendes porzucił Kate Winslet). Wcześnie Mendes założył Donmar Warehouse, jeden z ciekawszych „teatrów repertuarowych” w WB.
    W pamięci wciąż mam odpowiedź Mendesa na pytanie dziennikarza, czy będzie reżyserował film w 3D: „Ja już od bardzo dawna pracuję w 3D. To się nazywa teatr”.

    Reply

    • Dzięki za te informacje. Ja oczywiście coś wiedziałem o teatralnych pracach Mendesa, tylko kompletnie nie pamiętałem, że widziałem jego przedstawienie w Warszawie. Pozdrawiam

      Reply

      • Treściwy wpis popełniłem, bo blog Twój coraz popularniejszy i stąd chęć popisu. I zgadzam się bez teatru, takiego Bonda jak ten najnowszy by nie było.

        Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.