Zajrzałem do książki Dariusza Czai Gdzieś dalej, gdzieś indziej. Autor otrzymał w tym roku nagrodę TVP Kultura za zbiór esejów Lekcje ciemności. Po najnowszą książkę Czai sięgnąłem, bo zaintrygowało mnie zdjęcie na okładce. Może nie zwróciłbym na nie uwagi, gdyby nie nagły błysk w głowie, taki flesz z pamięci i odkrycie, że chyba kojarzę to miejsce. Czarno-białe zdjęcie przedstawia fragment nabrzeża w Trani. (Ktoś, kto tam nie był chyba nie jest w stanie się zorientować, że to akurat to miejsce). Nieduże miasto leży nad Adriatykiem we włoskiej Apulii. Na zdjęciu brakuje jednak tego, co najbardziej sławne dla tego nabrzeża, mianowicie katedry. Oczywiście dla jej usytuowania narzucająca się metafora to: ogromny okręt. A więc zdjęcie, a potem lektura tekstów Czai przypomniała mi, że jakiś czas temu (może w 2003 albo w 2004) przejechałem dużą część tej Apulii. Na wyjazd tam namówił mnie Marek Zagańczyk.
Apulia nie jest szczególnie turystycznie popularną krainą Włoch. Gdzie tam jej do Toskanii, Wenecji, Rzymu, Sycylii, Neapolu. Chyba nawet pielgrzymi z Polski tam nie jeżdżą, choć w Apulii właśnie znajduje się miejscowość San Giovanni Rotondo, gdzie umarł ojciec Pio i jego ciało spoczywa w miejscowym kościele. Włosi zjeżdżają tu tłumnie, bo jak wiadomo otaczają ojca Pio nabożnym kultem.
Apulia rzeczywiście jest „gdzieś dalej, gdzieś indziej”. Jest tu oczywiście parę miejsc niezwykłych. Skalisty, dziki półwysep Gargano, na którym, gdy tam byliśmy, ciągle wiał ten cholerny sirocco. Monte Sant’Angelo, gdzie objawił się Michał Archanioł. Castel del Monte – zamek Fryderyka II, którego mistrzowska ośmiokątna architektura zainspirowała Eco w Imieniu róży (chyba film też tu kręcono). W Apulii znajdowały się słynne Kanny, gdzie odbyła się bitwa Hannibala z Rzymianami. Czaja przypomniał mi nazwy miejscowości, w których byłem: Manfredonia, Alberobello, Locorotondo. Te ostatnie znane są z tzw. trulli, czyli domów z charakterystycznymi stożkowymi dachami, przypominającymi kopce mrówek. Czaja to wszystko opisuje, ale w stylu najlepszego eseju podróżniczego, z oddechem, z czułością na szczegół, czasami zdawałoby się nieistotny (fantastyczny opis psa, który towarzyszy mu w wyciecze w Kannach), nie obciążając przy tym tekstu przesadną erudycją. O swoim sposobie podróżowania tak mówi: „Podróż, by była czymś więcej niż przemieszczaniem się w przestrzeni, musi być doświadczeniem. Moim doświadczeniem. I to w mocnym sensie tego słowa. Takim więc, które – jak łacińskie experentia, ale i polskie „doświadczenie” – obejmuje wystawienie na próbę, i które zawsze będzie się wiązać z ryzykiem: niezrozumienia, banału, rozczarowania. Ale nade wszystko chodzi o taki rodzaj doświadczenia, bez którego nie możesz, nie chcesz się już obejść”.
Jest u Czai jeden rozdział poświęcony Tarkowskiemu, który został zawieziony do Apulli w poszukiwaniu inspiracji do pracy nad filmem Nostalgia. Czaja przywołuje film dokumentalny, pokazujący Tarkowskiego, jak wraz z towarzyszącymi mu osobami je obiad właśnie w Trani w pobliżu tej katedry. Sytuacja jest zwyczajna, a Tarkowski podobno wygląda na zadowolonego, bo wreszcie odpoczywa od turystyki. „Jest w tych banalnych scenkach coś wzruszającego, coś – ośmielę się powiedzieć – prawdziwego, właśnie przez ich spontaniczność, zwyczajność i brak pozy. To nie jest, tak oczekiwany przez widza, Portret Artysty w Italii, ale obrazek reżysera, który zszedł z koturnu; ubrany jest w koszulę i krótkie majtki, siedzi na składanym krzesełku przed czyimś domem i zjada makaron. Mało tego: w tych zdjęciach (…) wszystko, co się dzieje na pierwszym planie, okazuje się dużo ważniejsze od monumentalnego tła. Od tych, mających prawie tysiąc lat, katedralnych kamieni. Odnieść można wrażenie, jakby znikliwy czas życia stawał się przez chwilę mocniejszy niż kryształowa forma sztuki”.