Było tak: w zeszłym tygodniu przyszedł do mnie kolega i powiedział ze zdziwieniem:
– Nie ma cię na Facebooku.
Zastanowiło mnie to. Fakt był niezaprzeczalny: w istocie nie ma mnie na Facebooku. A jeśli nie ma mnie na Facebooku, to – zacząłem zgłębiać intencję stwierdzenia kolegi – może mnie w ogóle nie ma? Niby wstaję rano do pracy, czasami coś mówię, chodzę tu i tam – a może to wszystko jest złudzeniem życia, skoro mojego istnienia nie odnotowuje Facebook? Może żeby żyć, trzeba być na Facebooku? Pytania te na tyle mnie dręczyły, że w końcu w niedzielę przed południem postanowiłem zajrzeć na tego Facebooka. Myślałem sobie: ot, zobaczę co i jak tam jest. Nie bądź dzikus – przypomniało mi się powiedzenie mojej mamy, jak w dzieciństwie usilnie zachęcała mnie do czegoś, wobec czego czułem opór.
A więc kliknąłem, co trzeba. Początkowe pytania o płeć i wiek wydały mi się niekonieczne, ale też niezbyt krępujące. Nie wstydzę się ani jednego, ani drugiego. Poczułem jednak ulgę, gdy Facebook zaproponował mi opcję: „Nie pokazuj daty moich urodzin w moim profilu”. Zastanowiło mnie jedynie to mocne podkreślenie: moich, moim. No dobrze, poszedłem dalej. A tam czekał mnie nie lada dylemat do rozstrzygnięcia. Otóż Facebook nakazywał mi zaznaczyć, co mnie interesuje i do wyboru byli: mężczyźni i kobiety, przy czym mężczyźni byli na pierwszym miejscu. I co miałem odpowiedzieć? Generalnie interesują mnie i mężczyźni, i kobiety. Dla ścisłości: zainteresowania swe kieruje ku wybranym mężczyznom i wybranym kobietom. By rzecz była bardziej skomplikowana: nieco inaczej ciekawią mnie wybrani mężczyźni i inaczej wybrane kobiety. Jakie mogłyby być konsekwencje, gdybym wybrał tylko jedną opcję, w dodatku bez subtelnych rozróżnień? Postanowiłem zastosować taktykę ze szkolnych testów inie zaznaczać żadnej odpowiedzi.
Następnie Facebook zadał pytanie: „Czego szukam” i możliwe odpowiedzi: przyjaźni, randki, związku, sieci kontaktów. Również nie zaznaczyłem niczego. A potem było jeszcze gorzej: Facebook zalecił mi określić poglądy polityczne i poglądy religijne. Szczerze mówiąc nikt nigdy nie pytał mnie o poglądy religijne. „Kto ma poglądy o piątej rano” – mówi Bohater w „Kartotece”. Szczęśliwie Facebook mnie zarejestrował, choć właściwie nic o sobie mu nie opowiedziałem. Znalazłem się wśród setek milionów ludzi. Oni co prawda jeszcze o tym nie wiedzieli. Powiadomiłem o swoich narodzinach na Facebooku czwórkę kolegów z pracy. Zaprosiłem ich do grona znajomych. Nie powiem, wszyscy zareagowali pozytywnie. Znamy się co prawda już prawie od lat, codziennie się spotykamy, jemy ze sobą obiady, ale fakt, że znaleźliśmy się na Facebook jeszcze bardziej utwierdził nas w znajomości. Teraz już możemy nie jeść obiadów, grunt że znamy się na Facebooku.
A potem zaczęło się szaleństwo. Co chwila dostawałem zaproszenie, aby być czyimś znajomym. Na szczęście znałem te osoby, więc mogłem przyjąć zaproszenie i je odwzajemnić. Każdą znajomość Facebook odnotowywał radosnym powitaniem: „Witaj Wojciech. Użytkownik (tu figurowało imię) przyjął cię do grona znajomych” albo „Witaj Wojciech! Anna wysłał Ci zaproszenie do znajomych. Chcemy potwierdzić, że znasz Anna, i chcesz być jego znajomym”. Ten Facebook jest jednak bardzo na mężczyzn zorientowany i nie używa rodzaju żeńskiego.
W pewnym momencie już się pogubiłem: kto mnie zaprosił, a kogo ja zaprosiłem. Ale trudno. Pomyślałem, że jutro w pracy wszystkim tym osobom jeszcze raz powiem, że ich zaprosiłem na Facebooku i jesteśmy znajomymi.
Jak zacząłem się rozglądać dalej, to przede wszystkim zobaczyłem, że wielu znajomych o czymś pisze, czego ja za cholerę nie rozumiem. Jakbym się włączył się w trakcie czyjejś rozmowy. Ponieważ mam odruch dyskrecji, więc nie śledziłem zapisków. Zastanowiło mnie jedynie, że pojawiały się one pod hasłem: „Co ci chodzi po głowie?”. Akurat po mojej głowie to nie chodziło. Po mojej głowie chodziła coraz mocniej myśl, że jestem w dziwnym miejscu. Utwierdziły mnie w tym jeszcze testy, które zaczęły spływać w rodzaju: „Którym polskim żydem jesteś?”. Odniosłem wrażenie, że na Facebooku głównie rozwiązuje się jakieś testy o zadziwiających pytaniach. Ponieważ mam niedobre doświadczenia z testów na inteligencję, więc nie podjąłem żadnej próby. I to mnie chyba uchroniło przed zwariowaniem. Czekały na mnie jeszcze propozycje znajomych i każda z nich dodatkowo oferowała kolejnych „wspólnych znajomych”. Znajomi się mnożyli i już wiedziałem, co w praktyce znaczy powiedzenie: „krewni i znajomi królika”.
Być może było to niegrzeczne wobec wszystkich znajomości, które zawarłem dopiero co na Facebooku, ale wydałem oświadczenie, że nie będę towarzyski. Chociaż znajomi i tak to wiedzą i bez Facebooka. Nawet zapytałem, jak się można z niego wycofać. Z informacją natychmiast pospieszył Mateusz i podał dokładną instrukcję, jak się wyraził, internetowego samobójstwa. Ciekawe, czy jest wiele osób, które je popełniło na Facebooku. Już to miałem zrobić, gdy przyszedł komentarz Agnieszki R.: „no, przepraszam, jeśli już się zdecydowałeś, to proponuję choć zostać na chwilę”. Pocieszająco też zabrzmiał Paweł P.: „za trzy miesiące fb okaże się bardzo cennym narzędziem (i nawet z quizów będziesz czerpał specyficzną satysfakcję)”. No, w to już nie uwierzę. Ale dobrze, zostanę. Człowiek jest jednak konformistą.
chyba najwyższy czas pogodzić się z faktem, że poza bytem realnym mamy również byt wirtualny
Pamiętaj, Facebook uzależnia!