Dyskurs

„Niemiecki reżyser przygotowuje (…) przestrzeń, w którą wprowadzi zupełnie inną, skomplikowaną, a zarazem niezwykle precyzyjną maszynę, całą maszynerię rozmaitych dyskursów, których splot uosabia się w zbiorowym ciele chóru. (…)

Pollesch pokazuje mechanizmy, które sprawiają, że dyskurs antykapitalistyczny idealnie mieści się w ramach kapitalizmu i rzadko te ramy przekracza. (…)

Przedstawienie stanowi niezwykle inteligentną, ironiczną i pełną humoru analizę rzeczywistości, która, przefiltrowana przez dominujące dyskursy filozoficzne i ideologie, traci jakąkolwiek stabilność, opiera się jedynie na nieustannej migracji tożsamości. (…)

Posługując się paradoksem, można powiedzieć, że Pollesch dogłębnie bada powierzchnię rzeczywistości tworzonej przez mnogość i płynność dyskursów, nie pretendując do tego, by ujawnić co (i czy coś w ogóle) się pod nimi kryje.”

Zdania te pochodzą z tekstu o przedstawieniu Chór myli się potwornie Rene Pollescha, zamieszczonego w internetowym Dwutygodniku. Autorka jak podaje stopka redakcyjna jest doktorantką w Zakładzie Teatru i Widowisk Instytutu Kultury Uniwersytet Warszawskiego. Może bym na tę wypowiedź nie zwrócił uwagi (spektakl widziałem, mam o nim inne zdanie, ale mniejsza o nie), gdyby nie wydała mi się dobrym przykładem na szerzące się zjawisko, które nazwałbym: teatrologią doktorantów. Pozwala ona na przykład na analizę przedstawienia za pomocą jednego pojęcia – wytrycha, zapożyczonego ze słownika współczesnej humanistyki, filozofii czy socjologii. Dyskurs. Wszystko dzisiaj jak wiadomo jest dyskursem. Polimorficzność dyskursów – tak jest zatytułowane wypracowanie doktorantki na temat Pollescha.

Można by na tych „bibliotekarzy”, jak mawiali kiedyś z lekceważeniem praktycy teatru machnąć ręką, gdyby nie to, że ich maniera pisania o teatrze w duchu modnych teorii nie zabijała na naszych oczach krytyki, czasopiśmiennictwa teatralnego i sensowniejszej refleksji o teatrze. Niezliczonych płodów teatrologów i teatrolożek aspirujących do naukowych karier nie da się czytać bez rosnącej irytacji. Ich dominacja prowadzi prostą drogą do tego, co się stało z dzisiejszą krytyką sztuk plastycznych – istnieje już prawie wyłącznie sama dla siebie, zamknięta w swoim gettcie.

Nie twierdzę, że wszystkie owoce pracy i myśli młodszego pokolenia teatrologów nadają się do kosza. Byłby to z mojej strony przejaw ignorancji prostego magistra. Zwracam jedynie uwagę na subtelne różnice między nauką o teatrze a wiedzą o teatrze (nieprzypadkowo prof. Raszewski nie chciał nazywać studiów w tej dziedzinie teatrologią). Nauka czasami za bardzo lubi teoretyzować, ma skłonności do narzucania poglądów, ulega pokusie ideologizowania. Wiedza jednak jest nieco skromniejsza, ale w swych ograniczeniach może bliższa mądrości.

 

801 odwiedzin

2 Comments

  1. Trafiasz w dziesiatkę, ale poszerz pole o reżyserów i… największe nieszczęście współczesnego teatru, tzn. tzw. „dramaturgów”.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.