W dodatku „Co jest grane” Gazety Wyborczej, jak wiadomo, publikowany jest repertuar teatralny na cały tydzień. Informacje uzupełnione są tzw. gwiazdkami, które sugerują czytelnikom ocenę przedstawienia. Sześć gwiazdek to „owacje na stojąco”, jedna gwiazdka – „klapa”. Tego typu rankingi stosuje wiele gazet nie tylko w odniesieniu do repertuaru teatralnego. Prawdę mówiąc sam wybierając się np. do kina w ogóle na te gwiazdki nie zwracam uwagi. Ale jeśli komuś ta zabawa jest przydatna, proszę bardzo, trudno jej zabronić.
Jakie było jednak moje zdumienie, gdy przyjrzałem się uważniej ostatniemu wydaniu „Co jest grane” i stwierdziłem, że w repertuarze teatralnym przy bardzo wielu przedstawieniach tych gwiazdek po prostu nie ma. Spojrzałem na program kinowy – tam każdy niemal film posiadał swoje oznakowanie. Czy brak gwiazdek przy spektaklach sugerował również ocenę? Że to gorzej niż „klapa”? Chyba jednak nie, bo dało się zauważyć, że gwiazdek nie posiadają nie tylko poszczególne spektakle, ale nawet teatry. Np. Bajka, Capitol, Kamienica, Kwadrat, Ochoty, Prezentacje, Studio, Syrena, Współczesny (Duża Scena), Żydowski. Nawet zadałem sobie trud i porachowałem, że na ok. 70 tytułów, które będą grane w warszawskich teatrach w najbliższym tygodniu tylko 14 miało ocenę. Wygląda na to, że redaktorzy „Co jest grane” po prostu nie oglądają przedstawień, a w związku z tym nie mogą ich ocenić. Ale w tej sytuacji po co zawracać ludziom głowę tymi gwiazdkami i przy okazji denerwować teatry?
Zdumiewa mnie jeszcze jedna rzecz. Od początku sezonu w Warszawie odbyło się już kilkanaście premier. Były wśród nich koncertowe klapy (jedna gwiazdka), były ciekawostki (brawka – trzy gwiazdki), były rzeczy interesujące (brawa – cztery gwiazdki). Większości z nich Gazeta Wyborcza nie recenzowała. Idę o zakład, jakie przedstawienia zostaną omówione w najbliższych dniach. Na pewno Koniec Warlikowskiego i Szosa Wołokołamska w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Nie mam oczywiście o to pretensji. Mogę jedynie pytać jako czytelnik Gazety: czy życie teatralne w Warszawie i w Polsce ogranicza się tylko do tego, co interesuje recenzentów dziennika?
Jak mawiał Dobrowolski w skeczach Marii Czubaszek: bo czasami sobie żartujemy, ale sprawa wbrew pozorom jest dość poważna. Recenzent dziennika może oczywiście wybierać spektakle, o których pisze podług własnego gustu czy światopoglądu. Może np. uznać, że ważniejszą premierą była Metafizyka dwugłowego cielęcia w TR niż Skarpetki opus 124 we Współczesnym, bo mu bliżej do teatru rówieśników. Ale czy lekceważąc premierę na Mokotowskiej spełnia należycie swoje powinności? Czy gazeta przy takim nastawieniu jest wiarygodna dla czytelników, którzy może by chcieli wiedzieć również, jak zagrali Pszoniak z Fronczewskim albo że w ogóle razem zagrali. W dziale sportowym dziennikarze chyba nie mają takiej swobody, by wybierać do omówienia mecze drużyn, które lubią.
Jak już się czepiam… Znowu niestety Gazety Wyborczej, tym razem dodatku katowickiego, gdzie miejscowa recenzentka napisała o planach Teatru Śląskiego i na końcu zadała pytanie: „Na co nie będę czekać z niecierpliwością?” i odpowiedziała od razu: „Nie czekam też na Dziady w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Gdyby realizował je np. Michał Zadara, rezerwowałabym bilety już dziś. Ta propozycja martwi z jednego powodu. Śląski od kilku lat gromadzi młody zespół aktorów i właśnie tę świeżą krew przyjdzie nam oglądać na porannych spektaklach dla szkół. Ten młody zespół czeka zachłannie na reżyserów, którzy obudzą w nich niesamowite role. Podejrzewam że nie da im tego Babicki, z którym już mieli okazję pracować”.
To jest, powiem szczerze, rewelacyjny sposób uprawiania krytyki. Można w ogóle nie wychodzić z domu i z góry oceniać spektakle po nazwiskach twórców. Przy czym najlepszy jest ten, który przedstawienia nie będzie robił. Jednak w tym, co wyjawiła z podziwu godną szczerością śląska recenzentka kryje się pułapka, w którą sama może wpaść. Boję, że po takim dictum nikt nie będzie „czekać z niecierpliwością” na jej recenzję z Dziadów w reżyserii Krzysztofa Babickiego.
Przykro mi to czytać, bo wychowałam się na spektaklach Krzysztofa Babickiego. Jego „Kaligula” i „Biesy” w Teatrze Wybrzeże to były pierwsze poważne rzeczy widziane w „dorosłym” teatrze. A skoro wzbudziły we mnie miłość do teatru, a aktorzy zawsze byli nagradzani, to chyba nie mogły być złe…A poza tym… cieszę się, że nie zostałam krytykiem teatralnym – teraz mogę sobie li tylko hobbystycznie, a co za tym idzie – na wskroś subiektywnie – pisać o tym, co mi się podoba ;)