Car Slobodan

Wspominałem niedawno krótki pobyt w Budapeszcie, ale nie opowiedziałem o jednej historii, która się tam przytrafiła. Siedzieliśmy w zacnym towarzystwie w knajpie o nazwie Fatale, co podobno tłumaczy się na nasz język wcale nie tak jak się na pozór wydaje, lecz po prostu: drewniany talerz. Zgromadzeniu naszemu przewodniczył car Slobodan, którego rangę wyczuli swoim specjalnym zmysłem kelnerzy restauracji Fatale i uhonorowali największym talerzem, jaki kiedykolwiek widziałem. Talerz był tak duży, że gdyby z nami były dzieci mogłyby się ganiać dookoła. Car w trakcie biesiady wyjawił tajemnicę swoich ostatnich sukcesów. Nie jest to wynik, jak pewnie sądzi wielu życzliwych, sekretnego paktu ze Światowym Kongresem Żydów. Wszystko się odmieniło na lepsze, ponieważ car przeszedł terapię ustawień Hellingera. Metoda ta, choć kontrowersyjna, znajduje wielu zwolenników. Znana mi jest także z opowieści pewnej niebanalnej damy, której z uwagą słuchałem podczas wakacji, ale uwaga ta byłaby równie wytężona, gdyby dama opowiadała np. o akcji ratowania fok. Wyznawcy (to jest chyba odpowiednie słowo) Hellingera mają to do siebie, że prześwietlają pod kątem rodzinnych traum całe otoczenie. Kiedy więc car nieomylnie wskazał, kto przy stole ma problem w relacjach z matką, a kto z ojcem, spojrzał na mnie i już wiedziałem, że za chwilę dowiem się prawdy o sobie.

– A ty – rzekł głosem całkowicie pewnym – przestań zajmować się teatrem. Rzuć to. Ten twój brat cię niepotrzebnie wciągnął.

Ależ ja wtedy przeżyłem iluminację. Naraz wszystko stało się jasne i proste. A więc złe humory, deweny, spliny i chandry w teatrze miały swe źródło wciąż bijące. Omal nie rzuciłem się po rękach cara całować za tę ulgę na duszy, którą mi sprawił. Myślałem sobie tak: zaraz po powrocie z Budapesztu zastosuję się do rady Slobodana, który już nie jako car mi się przedstawiał, ale prorok jaki. A rzucę teatr w cholerę, nie będę już wieczorami łaził do niego w dodatku bez kolacji. Proust szukał straconego czasu, a ja tym jednym postanowieniem ileż wolnego czasu odzyskiwałem. Szczęście było tak blisko.

Po powrocie do Warszawy otrzymałem pierwszą wiadomość: pamiętasz, że idziemy na Naszą klasę w piątek. No tak, zapomniałem – zaproszenie do teatru cara umówione było już od dawna, bo wcale niełatwo się tam dostać. Ale pomyślałem: pójdę ten ostatni raz, może będzie w tym nawet jakaś symbolika, że w teatrze właśnie Slobodana wyzwolę się od traumy.

Nie wiem, czy ktoś psychoterapię Hellingera analizował pod kątem teatralnym. Zdaje się, że jest w niej sporo teatru. A car Naszą klasą zafundował publiczności niezłe ustawienie. Może w tym przypadku ciekawsza od samego teatru jest widownia, która teatr przeżywa. Krytycy z prawa i z lewa, którzy na Slobodana marudzili chyba nie zauważyli, nie wyczuli tego, co najważniejsze: jak ten spektakl działa na publiczność.

A ja wychodząc z Teatru na Woli już czułem, że wszystko szlag trafił. A Slobodan to car i prorok, ale fałszywy. Namieszał w głowie na chwilę. Nie będzie żadnych wolnych wieczorów.

 

632 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.