Budapeszt

Czytam list Węgierskiego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych do społeczności międzynarodowej, alarmujący w sprawie polityki obecnych władz Węgier wobec teatrów: „Ataki rządu na Teatr Narodowy i jego dyrektora artystycznego, Róberta Alföldiego, miały status plotek do czasu, gdy jego „sprawy” nie przedstawiono w parlamencie. Posłowie opisywali dyrektora jako dewianta, awanturnika i zdrajcę, a sam teatr jako niebezpieczny i zwodniczy. Produkcje teatru nazywają obscenicznymi, pornograficznymi, antypatriotycznymi i antywęgierskimi i domagają się usunięcia Róberta Alföldiego. Odpowiedź wiceministra dziedzictwa narodowego brzmiała „Wszystko zostanie załatwione w odpowiednim czasie”. 1 grudnia jedno z ugrupowań parlamentarnych, Jobbik, zorganizował demonstrację przed budynkiem Teatru Narodowego. Jedynym celem demonstracji było odwołanie dyrektora teatru. (…) Obecny atmosfera najbardziej odbija się na kondycji teatrów niezależnych. (…) Tzw. ustawa teatralna, która gwarantuje, że 10% środków przeznaczonych na kulturę trafi do artystów niezależnych weszła w życie ledwie rok temu. Jednym z pierwszych działań nowego rządu jest obcięcie tej dotacji, choć stanowi ona tylko niewielką część całego budżetu”.

Tak się złożyło, że byłem w tym tygodniu przez dwa dni w Budapeszcie, uczestnicząc w promocji wydanego właśnie tam tomu polskich sztuk współczesnych. Fantastyczną pracę na rzecz obecności naszej dramaturgii na Węgrzech wykonuje Patrycja Paszt, szefowa Węgierskiego Centrum Kultury w Krakowie. Parę lat temu Patrycja przetłumaczyła i wydała pierwszy wybór naszych dramatów, a teraz doprowadziła do publikacji nowej antologii (m.in. z tekstami Pruchniewskiego, Walczaka, Masłowskiej, Mana). Jednocześnie u nas ukazują się w wydawnictwie Panga Pank (jakże zasłużonym dla udostępnienia współczesnej dramaturgii zagranicznej) dwa tomy nowych sztuk węgierskich (m.in. Spiro i Haya) w przekładzie Jolanty Jarmołowicz. Gdybyśmy mieli więcej na świecie tak wytrwałych stronników jak Patrycja, to nie narzekalibyśmy, że nasza dramaturgia jest mało znana w Europie. A wdzięk i urok Patrycji jest tak duży, że nie wiem dlaczego w każdym polskim teatrze nie gra się jeszcze węgierskich dramatów.

Demonstracja, o której mowa w liście bratanków, odbywała się dokładnie w czasie promocji polskiego tomu sztuk w jednej z dużych księgarni w Budapeszcie. Ale mieliśmy na manifestacji swojego obserwatora i to nie byle kogo, bo samego Słobodzianka – naszego cara Slobodana. Tadeusz później podczas kolacji w knajpie z tradycyjną węgierską kuchnią zdał relację z tego, co widział. Z opowieści wynikało, że uczestników zgromadzenia nie było zbyt wielu, ich ubiory, flagi, transparenty wyraźnie wskazywały na sympatie narodowe, choć niekoniecznie do dyrektora Teatru Narodowego. Na moje pytanie, jakie wznosili okrzyki, Tadeusz odpowiedział, że nie wie, ponieważ hasła formułowano w języku węgierskim, którego nie zna. Pod teatrem stawili się również obrońcy Róberta Alföldiego. Nie doszło jednak do konfrontacji, ponieważ porządku pilnowały odpowiednie służby. Być może demonstracja wywołałaby większe emocje, gdyby nie nadzwyczaj niesprzyjająca aura tego dnia – smętny śnieżek pruszył w Budapeszcie, atmosfera wzmagała tylko depresyjne nastroje, które Węgrzy odczuwają podobno w stopniu większym niż ktokolwiek inny.

Żarty żartami, ale sytuacja kultury na Węgrzech nie jest wesoła. Kryzys gospodarczy oczywiście jest dobrym alibi do rozmaitych cięć finansowych, choć zdaje się, że ich ofiarą padają często ci, którzy są ideologicznie niewygodni. Budapeszt nawet w te ponure dni robił wrażenie ostoi mieszczańskiej stabilności, tak pięknie ugruntowanej na secesyjnej architekturze, ale w tych pozorach spokoju można było wyczuć rozmaite napięcia i niepokoje. Po spektaklu Dwojga biednych Rumunów mówiących po polsku Masłowskiej, którego premiera odbyła się niedawno w Teatrze im. Katony publiczność dopytywała się, o co chodzi z tymi Rumunami? dlaczego Rumuni? czy bohaterowie sztuki to naprawdę Rumuni? Czy te pytania ujawniały jakieś kompleksy, frustracje? 90 lat temu w wyniku traktatu w Trianon Węgry straciły dużą część swoich historycznych ziem, m.in. Siedmiogród na rzecz Rumunii. Zdaje się, że ta węgierska depresja, o której pisze także Varga w swoim Gulaszu z turula ma podłoże historyczne. Niewątpliwie historia dotknęła Węgrów w jakiś groteskowy sposób – chwile chwały kompletnie wymieszały się z doświadczeniami wstydliwymi i tragicznymi.

Nowo pobudowany Teatr Narodowy znajduje się nad Dunajem. Miejsce, gdzie wcześniej planowano jego lokalizację nazywa się potocznie „narodowym dołem”. To duży plac, gdzie w podziemiach siedzibę mają galerie sztuki, odbywają się tu koncerty plenerowe. Nie wiem, czy po węgiersku słowo „dół” może też być synonimem złego nastroju?

 

 

900 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.