Jutro w Kulturze po 21.00 znów będzie straszyła Kobra. Mojemu pokoleniu i starszym nie trzeba tłumaczyć, co się kryło za tym hasłem. Na swój sposób jest to zadziwiające, że spektakle telewizyjne będące adaptacjami sztuk i powieści kryminalnych, nadawane zawsze w czwartki w latach 60. i jeszcze trochę w 70., wciąż cieszą się takim sentymentem. Kiedy na Facebooku zamieściliśmy pierwszą zapowiedź, że będziemy w te wakacje powtarzać Kobry, „lajków” pojawiło się co niemiara i mnóstwo entuzjastycznych komentarzy. Ludzie od razu pisali o zapamiętanych przedstawieniach czy nawet scenach, które budziły dreszcze emocji (ręce straszące Zofię Rysiównę w Kompozycji na cztery ręce Hildy Lawrence). Już sam zwiastun Kobry (animacja Eryka Lipińskiego, a charakterystyczna ilustracja muzyczna pochodzi podobno z sekstetu Francisa Poulenca op. 100 na fortepian, flet, obój, klarnet, róg i fagot) wszedł do naszego, jak to się ładnie nazywa: imaginarium.
Fenomen popularności Kobry w okresie PRL-u jest pewnie dość łatwy do wytłumaczenia. W siermiężnej rzeczywistości to była po prostu dobra rozrywka. Przecież spektakle Kobry powstawały w oparciu o głównie anglosaską literaturę kryminalną (w naszej retrospektywie pojawią się m.in. tacy autorzy, jak Philip Mackie, Edmunt Crispin, Patrick Quentin, Terence Feely, Michael Carey), która do perfekcji opanowała prawidła gatunku. Kobry, co również było nie bez znaczenia dla ich powodzenia, przenosiły widzów sprzed telewizorów Wisła w świat zachodu, który był tak bardzo wtedy oddalony. Oczywiście realia mieszkań, barów, policyjnych komisariatów i detektywistycznych biur w Los Angeles albo San Francisco były wytwarzane w studiach naszej telewizji, więc miały specyficzny urok podróbki. W jednym z przedstawień filmowe wstawki pokazywały londyńską ulicę, ale wszystkie samochody po niej jeżdżące miały kierownice z lewej strony…
Pewnie Kobry nie dałyby się tak zapamiętać, gdyby nie aktorzy występujący w tych przedstawieniach. Kobry, tak jak inne spektakle Teatru Telewizji, dawały aktorom masową popularność, ale też oni czynili telewizyjne widowiska czymś więcej niż jedną z wielu pozycji w programie. Niektórzy aktorzy szczególnie się kojarzą z Kobrami, jak w tym żarcie: „Pan Fetting zabija panią Koczeską, a pan Chamiec nakrywa ich co tydzień w czwartek w telewizorze”. Akurat my nadamy spektakl, w którym będzie odwrotnie: to pan Fetting będzie ścigał pana Chamca, a pani Koczeska przeżyje. Ale pamiętne role w Kobrach zagrali aktorzy kojarzący się z zupełnie innymi dokonaniami. Jutro w Całej prawdzie w reżyserii Janusza Morgnesterna – jednej z najstarszych zachowanych Kóbr z 1963 roku – pojawi się Zbigniew Cybulski. Powtórzymy też klasyczny spektakl Pomyłka, proszę się wyłączyć z Aleksandrą Śląską. No i ta Zofia Rysiówna leżąca sparaliżowana w łóżku i nie mogąca ujawnić, kto dokonał zbrodni (wspomniana Kompozycja na cztery ręce w reżyserii Tomasza Zygadły).
Retrospektywa Kobry będzie zatem dla wielu sentymentalną podróżą do czasów dzieciństwa, gdy czwartkowe spektakle oglądało się ukradkiem, bo rodzice nie pozwalali. Po latach te widowiska oczywiście trącą myszką. Strachy, które kiedyś wywoływały, wydają się już trochę śmieszne. To jest jednak kawałek historii nie tylko telewizji, ale po prostu nas samych.
Redaktorze Wojciechu, trzeba było wcześniej dać znać o tych Kobrach. Teraz mleko się rozlało, skasowałem telewizję i czytam papierowe kryminały. A Kobra była superowa! I ci aktorzy najlepsi z najlepszych. Nawet subtelna Zofia Mrozowska kogoś zamordowała… To była misja!
Pozostaję z sympatią w nieutulonym żalu
SP
Szanowny Panie, a może trzeba wrócić do dawnych obyczajów i na Kobrę chodzić do tych, co mają telewizor?
A gdzie Pan mieszka?
Odpowiem zagadkowo: a wie Pan, jakie najtrudniejsze pytanie, które przeszło do anegdoty, stawiał dziekan Korzeniewski zdającym na wydział reżyserii? Jeśli Pan zna to pytanie i również zna na nie odpowiedź, to będzie Pan miał odpowiedź na swoje pytanie. A więc Holmesie?
A jak odpowiedział – w anegdocie – Żyd na pytanie:
„Dlaczego wy, Żydzi, na pytanie odpowiadacie pytaniem?”
A dlaczego by nie?
bez „by”
A jak ma odpowiadać?
Ostatnia wersja prawidłowa.
Ja zgadłem. A moja zagadka dla Pana? Dla ułatwienia podpowiedź od przyjaciela: „Lejbe i Siora” – mówi to Panu coś?
Oczywiście, mówi mi. Mam w swojej domowej biblioteczce w dziale „żydowiana”.
Jaki błąd językowy popełnił w podtytule autor „Lejby i Siory” Julian Ursyn Niemcewicz? ( – o to chodziło?)
„dwóch kochanków”, prawidłowe: „dwoje kochanków”, albowiem para powieściowa to heterycy a nie pedały
Brawo, Holmesie, jak do tego doszedłeŚ?! Przypomnę tylko, że o autora „Lejbe i Siory” pytał Korzeniewski na egzaminie reżyserskim i stąd też te egzaminy nazywano właśnie „Lejbeisiora”.
Ja nie mieszkam na ulicy Niemcewicza, choć kiedyś mieszkałem w jej pobliżu. Ale autor „Powrotu posła” ma jeszcze inne zasługi dla ukształtowania planu naszego miasta. Kłaniam się Panu.
Doszedłem po tytule, bo zbieram „żydowiana” (parafraza „v arsaviana”). Także Meira Ezofowicza, Nie- boską…, Lejzorka Rosztwańca… oraz tutti quanti.
Należy mi się Pański adres, rozwiązałem zagadkę. Teraz kolejna, zapewne będzie i trzecia… Czy Pan jesteś Sfinks? Bo ja nie Edyp.
A Pan by chciał być Kalafem? Ja nie Turandot.
Kalafem? Przecież to idyjota.
Odpowiedź dla Pana: Ta karczma Ursynów się nazywa
Pytanie dla Pana: Kim ja, stary piernik, chciałbym być?
A dlaczeo uważa Pan, że Kalaf to idiota? Był szlachetny i miał nieszczęście zakochać się w niedobrej kobiecie. Zdarza się tym mądzrzejszym też. Nie wiem, kim Pan chciałby być. Jesli nawet miałby Pan ochotę być kimś innym, to może jednak lepiej zostać tym, kim się jest?
Bo on dostał takiej manii, że chciał tylko od Stefanii