Jackowi Rakowieckiemu w odpowiedzi

Szanowny Panie Jacku

Dziękuję za odpowiedź (Kto z kim spotyka się na Spotkaniach, e-teatr.pl) na mój wpis dotyczący ostatniej edycji Warszawskich Spotkań Teatralnych. Nie czuję jakiejś bardzo silniej potrzeby dalszej polemiki, ponieważ jestem gotów przyjąć Pana argumentację, a przede wszystkim rozumiem założenia, jakie Panu przyświecały w pracy selekcjonera WST. Zapewne pokazanie różnorodności polskiego teatru było szlachetnym celem i służyło przełamaniu monopolu, jaki narzucił Maciej Nowak, organizując Spotkania w ostatnich latach. Pozostanę jednak przy swojej ocenie, że tegoroczna edycja nie była udana, ponieważ zabrakło tego, co jest na festiwalu w końcu najważniejsze: świetnych przedstawień. Oczywiście nie znaczy to, że Pana wybór był całkowicie zły. Obejrzeliśmy kilka dobrych i wartych uwagi spektakli, ale nie stanowiły one więcej niż połowę programu. Gdyby Pan zaostrzył nieco selekcję, to pewnie uzyskałby Pan ten sam efekt, o który Panu chodziło, a wrażenie byłoby lepsze.
Napisał Pan rzecz charakterystyczną, powołując się na opinie kuluarowe widzów: to, co jednym się podobało, inni odrzucali. Pan wysnuł z tego wniosek, że nie było takiego przedstawienia, które nie miałoby swoich amatorów niczym ta przysłowiowa „potwora”. Ale czy jest Pan w stanie wskazać jeden spektakl, który w zgodnej opinii uznano by za wybitny i dzięki niemu zapamiętano 33. WST? Ja będę wspominał Pieśni Leara, jedyne spośród przedstawień, które widziałem, zakończone stojącą owacją. Ale spektakl-koncert Grzegorza Brala też miał przeciwników. Nie chciałbym jednak w tej polemice zapędzić się w kozi róg dyskusji o upodobaniach, preferencjach, gustach etc. Wbrew pozorom upominając się o bezwzględne kryteria oceny przedstawień zapraszanych na WST nie występuję w roli „znawcy i konesera”, w której Pan mnie widzi. Właśnie specjaliści mogli oglądać 14 spektakli, analizując ich plusy i minusy, rozmaite konteksty etc. Ale widz, na którym Panu najbardziej zależało, chciałby zapewne mieć poczucie obcowania z czymś wyjątkowym, co naprawdę zostanie mu w pamięci. Podejrzewam, że dlatego Spotkania mają jeszcze taki sentyment, bo tak działały w przeszłości – niezależnie od tego, że po drodze wiele rzeczy w teatrze i wokół teatru się zmieniło. Kiedyś np. potęgą na WST był Stary Teatr w Krakowie, a w tym roku przyjechał z przedstawieniem początkującego reżysera (skądinąd interesującym) i chyba nie było tutaj większego wyboru.
I jeszcze jedna uwaga. Stało się tak, że nasz teatr na tyle się zróżnicował i tak się podzieliła jego publiczność, opinia krytyki, środowisko, że już trudno znaleźć wspólnotę odbioru. Być może zjawisko to nie jest złe, może taka jest natura rzeczy, choć myślę, że wybitna sztuka jednak potrafi łączyć. Dzieje się to w jakiś tajemniczy sposób, ale się dzieje. I działa tak samo na „znawców i koneserów”, na „widzów mniej profesjonalnych” i na recenzentów portalu Teatr dla Was z pewnością też. Oczywiście nie jest Pana winą, że takiej wybitnej sztuki na WST zabrakło, bo nie rodzi się ona co rok. I nie sądzę, żeby w minionym sezonie gdzieś się pojawiła, a Pan jej nie zauważył. Wypada mieć tylko nadzieję, że to, co się nie zdarzyło teraz, może się zdarzyć w przyszłości, czego oczywiście Panu, sobie i wszystkim wiernym widzom Spotkań życzę.

PS. Nie wspomnieliśmy w tej wymianie zdań o Małych WST. Niestety, jak mawiał Słonimski, mam w tej sprawie sąd nie skażony znajomością rzeczy. To znaczy: bardzo dobrze, że twórczość teatrów lalkowych znajduje się w programie WST. W pełni na to zasługuje. Nie potrafię jednak ocenić, jak dobra w tym roku była selekcja Marka Waszkiela, ponieważ nie widziałem żadnego przedstawienia. Co wyjawiam z żalem.

3 034 odwiedzin

21 Comments

  1. Panie Wojciechu,

    Nie chcę być jakoś demonstracyjnie serdeczny, bo wyjdzie, że w gruncie rzeczy tworzymy jakąś sitwę :), ale trudno w dzisiejszych czasach nie docenić Pana polemiki. Pan po prostu stara się wniknąć w intencje oponenta, a nie założyć – co dziś praktycznie jest normą – że to łotr lub idiota.
    Dlatego w gruncie rzeczy sam mógłbym się pod tym, co Pan powyżej napisał, podpisać… No może nie pod każdym zdaniem, ale pod ogólną tezą, co do podziałów teatralnych. A one mają dziś przełożenie na ocenę czegokolwiek, co na deskach teatru będzie dawane.
    Pozostaje, oczywiście, różnica, czy warto dawać AŻ 14 przedstawień. Mogę tu dodać jedynie, że też uważam za bezwzględnie znakomity Teatr Pieśni Kozła. Podobne jednak zdanie miałem o łódzkim „Ryszardzie III”, gdy go oglądałem w Łodzi, a który w Warszawie zrobił na mnie nieco mniejsze (choć nadal bardzo dobre) wrażenie. Czy zagrali gorzej, co jak Pan wie, bywa, czy mi się opatrzyli, nie wiem… Ale z kolei zdecydowanie korzystniej odebrałem klatowego „Titusa…” – może podziałała na mnie magia wypełnionej ponad wszelkie normy widowni? Tak też było z Pańskim rozczarowaniem – „Frankensteinem”, który na drugim spektaklu miał standing ovation, a ja dostałem telefony od znajomych, „rutynowanych” teatromanów, proszących o maila do Kościelniaka, bo zachwyceni chcieli mu osobiście podziękować… nieczęsto tak bywa, prawda?
    Podsumowując: z powodów przez Pana wspomnianych zapewne żadne już Spotkania nie spotkają się z powszechną akceptacją. Ale faktycznie co roku trzeba by mocno się zastanawiać, ile spektakli zapraszać. Pan byłby w takiej sytuacji „redukcjonistą”, ja – wolę proponować więcej, w być może nazbyt rozbudowanej empatii wobec różnych gustów i temperamentów widzów. Ot, i różnica…

    Reply

    • Wie Pan, ludzie rzeczywiście dzisiaj się zajadle kłócą o rzeczy dużo mniej poważne niż to, czy 14 przedstawień na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych to było za wiele… To jest sprawa, w której, jak mawiał Kuroń, możemy się pięknie różnić. Dziękuję za odpowiedzi i pozdrawiam.

      Reply

  2. Wypada się z Jackiem Rakowieckim ładnie nie zgodzić: „pasja tworzenia teatru, który mówi prawdę, jest autentyczny i zaangażowany”… Tak zarysowany cel nie udał się z powodów celnie wymienionych przez Wojtka Majcherka. Jeśli selekcjoner czołowemu krytykowi wypomina „chorobę nienawiści”, to należy jemu samemu w rewanżu przypomnieć o wazelinie – dostępnej w aptekach i wielu mediach, z którymi współpracuje (charakterystyczne jest to rozumowanie: czegoś nie ma jeśli nie ma tego w mediach – w ambitnej sztuce najczęściej bywa odwrotnie). 33 WST były nudne i nijakie dlatego, że taki był teatr w kraju w ubiegłym sezonie, co nie znaczy, że należało go promować bezkrytycznie wydając publiczne pieniądze. To zawsze (w Dramatycznym) był festiwal najciekawszego teatru, a nie żaden „obraz sezonu”, dlatego w przeszłości przyjeżdżał Jarocki a nie Filipski. Zaproszenie grafomanów typu Łysak czy Klata schlebiło najniższym gustom (a o grypie też decydują ci i inni pacjenci, czy może jednak lekarze specjaliści?) i posłużyło konserwowaniu legendy o ich rzekomej awangardowości… O klasie festiwalu świadczy jakość poszczególnych przedstawień. Jeśli sezon jest kiepski należy to pokazać ograniczając się do tego, co kiepskie nie jest. Nieobecność Grabowskiego, Brzyka, Strzępki i wcześniej wymienionych tylko by wyszła na zdrowie im i nam. A siedzenie okrakiem na barykadzie niczego nie załatwia, ujawnia co najwyżej, k o n f o r m i z m !
    PS: Dudzińscy to nie są „teatromani” (chyba, że w NY, siedzieliśmy razem i to ja skierowałem ich do selekcji po maila), a uparte podtrzymywanie zdania o opiniach w gruncie rzeczy wyklucza odpowiedzialność selekcjonera. Albo się robi autorski fest albo puszcza na żywioł… Ukłony

    Reply

    • Proszę czytać wolniej i ze zrozumieniem, Szanowny jkz-ecie!!!
      „Chorobę nienawiści” zarzucam nie Wojciechowi Majcherkowi, na litość b.!, tylko panu Horubale. Pomylić te dwie osoby, to więcej niż błąd… Tym bardziej, że częściowo na tym buduje Pan swój „dowód” przeciwko mnie. A zdanie, w którym to napisałem, zbudowane jest całkowicie poprawnie logicznie i gramatycznie. Oczekuję przeprosin :)

      Reply

      • Szanowny Panie Jacku, nie chciałbym się wypowiadać w imieniu jkz, ale jestem pewien, że pisząc o „czołowym krytyku”, któremu Pan zarzuca „chorobę nienawiści” miał na myśli jednak Andrzeja Horubałę. Zapeniam Pana, że jkz nas nie myli. Ja skądinąd czytam Andrzeja krytyki teatralne z zaciekawieniem i nawet jeśli nie zawsze się z nimi zgadzam, to doceniam pasję autora.

        Reply

        • Jeśli ktoś nazywa Andrzej Horubałę „czołowym krytykiem” w podstawowym i teatralnym sensie tego słowa, to… no comment :) Jestem jednak za tym, żeby nie mylić pisania krytyk z pisaniem paszkwili. Jedno i drugie to skądinąd pewien gatunek literacki, ale autor pierwszego to krytyk właśnie, a drugiego: paszkwilant…

          Reply

          • Napisać dobry paszwil to też jest sztuka. Ale musiałby Pan podać konkretny przykład tekstu Horubały, który na to miano zasłużył. On recenzuje przedstawienia w zgodzie ze swoim prawicowym światopoglądem, co w naszej krytyce, która ma wyraźny odchył lewicowy, jest samo w sobie intrygujące. Czasami też potrafi zaskoczyć, gdy napisze coś, co nie jest wcale takie oczywiste. Czy jest „czołowym krytykiem”? – niestety słuszność światopoglądowa jeszcze nie czyni w tej dziedzinie oficera, co dotyczy drugiej opcji tak samo.

  3. Pewnie Autorowi bloga nie spodoba się ten wpis, bo nie prowokuje do polemiki – trudno. Chciałem Panu podziękować za wyważone – jak na poziom spotkań – opinie o 33 WST. Nie ma racji Selekcjoner, pisząc, że Pana opinie to tylko opinie znawcy profesjonalnie zajmującego się teatrem – ja znawcą niewątpliwie nie jestem (choć do teatru chodzę często), a zgadzam się z nimi w 100%, także w szczegółach.

    Ostatnio czytałem gdzieś o kryzysie krytyki teatralnej – to był jakiś raport publikowany z parę miesięcy temu, z którego wynikało, że ludzie nie czytają recenzji, a przynajmniej nie kierują się nimi, wybierając się do teatru. Byłem wtedy zaskoczony, ale zacząłem uważniej porównywać swoje wrażenia z wrażeniami krytyków i stwierdziłem, że korelacja jest tak niewielka, że w zasadzie też powinienem przestać czytać recenzje. Prawdziwym szokiem była niedawna recenzja w „GW” z premiery pewnego przedstawienia, na której też byłem – zacząłem się zastanawiać, czy recenzja nie powstała przypadkiem przed premierą, tak bardzo nie pasowała do tego, co widziałem na scenie i do atmosfery panującej na widowni. Podobnie ostatnio mijam się z recenzjami w „Polityce”. Cóż, może tamci recenzenci „patrzą na teatr okiem znawcy i konesera”, a Pan – po prostu okiem inteligentnego i otwartego widza? Jeżeli tak to proszę – niech Pan nie zmienia optyki, bo wtedy już zupełnie nie będzie wiadomo, czyimi recenzjami się kierować, a przecież wszystkich przedstawień nawet w samej Warszawie nie da się zobaczyć.

    Reply

    • Bardzo bym chciał Pana zaskoczyć, ale Pana komentarz mi się podoba. Raczej nie będę też polemizował z opinią, że recenzje kolegów Panu nie odpowiadają. Proszę jednak nie ufać bezgranicznie temu, co ja piszę. Zgadzać się z kimś w 100% jest dosyć niebezpieczne. Pamięta Pan, co mówił stary Żyd z Podkarpacia, cytowany przez Miłosza w „Zniewolonym umyśle”: „Taki, co mówi, że ma 100 procent racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak”. Najlepszy jest ten, kto ma 60% racji: „To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje!” Życzę Panu i sobie zawsze 60% racji. Pozdrawiam

      Reply

      • Ufać bezgranicznie nie będę, rozbieżności w odbiorze w przyszłości wypomnę. Głos rozsądku w sprawie 33 WST był tak zaskakujący na tle innych głosów (i samozadowolenia organizatorów), że nie mogłem się powstrzymać od kilku ciepłych słów. Czekam na dalsze recenzje!

        Reply

  4. Panie Wojciechu,
    krytyka ma odchył lewicowy? Przepraszam Pana bardzo. Trochę lewicy, trochę prawicy, a po środku indyferentna większość. I gdzieś tam na marginesie poprawność polityczna. Też śmieszna, ale strasznie niebezpieczna.
    Od ognia, wojny i poprawności politycznej zachowaj nas Boże

    Kreślę się

    sp

    Reply

    • Jak to miło, że znowu Pan zagościł w moich skromnych progach. Brakowało Pana wolnych, niepoprawnych i na pewno nieindeferentnych komentarzy. Mam nadzieję, że nie będzie Pan znowu ich skąpił. Bo inaczej zostanie nam nuda lewicy, prawicy i środka.

      Reply

      • Oj, ryzykant z Pana! Ze mną nie będzie Wersalu ani „różnienia się pięknego”. Powiem w żołnierskich słowach: Tytanicus Klaty jest spektaklem świetnym, co nie znaczy doskonałym. Że Pan tego nie zauważył, nie przynosi Panu chluby. Widocznie, jak wielu, ugrzązł Pan w swoich opiniach o jego poprzednich spektaklach. Czy Pan sądzi, że mnie się one podobały?…

        Reply

        • Szanowny Panie, brak Wersalu w rozmowie z Panem to dopiero wysoka przyjemność. Wybaczy Pan, ale nie mierzę swojej chluby wedle stosunku do teatru Jana Klaty. To znaczy nie jest jej brakiem negatywny stosunek do przedstawień pana Jana, jak i pochwała nie przynosi mi szczególnych zaszczytów, ponieważ w czym innym widzę powody do dumy. Nie wydaje mi się, żebym ugrzązł w swoich opiniach o poprzednich spektaklach Klaty, gdyż miałem zmienny do nich stosunek. Akurat widziałem jego debiut „Uśmiech Grejpruta” i pamiętam, że go chwaliłem na piśmie („Teatr”), co wcale w tych początkach Klaty nie było oczywiste – pamiętam renomowanych krytyków, którzy ostentacyjnie wychodzili na brawach po spektaklu. Podobały mi się, choć były dyskusyjne, jego spektakle z Wałbrzycha. Potem było różnie. „Sprawę Dantona” transmitowaliśmy w TVP Kultura. „Transfer!” zarejestrowaliśmuy. A „Tytus Andronikus” wydał mi się zbyt prosty we wszystkich właściwie elementach sztuki teatralnej. Klata oczywiście ma wyrazisty styl, ale ja już nie jestem miłośnikiem heavy metalu. Widać Pan nie jest takim Starym Piernikiem, skoro odnalazł Pan przyjemność w tych mocnych dźwiękach elektrycznych gitar. Czy lubi Pan również miotać swoją czupryną po podłodze?

          Reply

          • Ech, gdybym miał tę czuprynę co kiedyś, och, jak ja bym nią miotał i miotał, aż by podłoga poszła w drzazgi. Co do komentarza muzycznego, nie, nie lubię łomotu. Ale nie chodzi o to, czy on mi się podoba, tylko czy rozumiem, jaką ma pełnić funkcję – motorycznego uwspółcześniacza. To jest tzw dobrodziejstwo inwentarza. Poza tym „dobrodziejstwem” widzę w spektaklu bogactwo treści wcale nie ograniczonej do polityki.

            Odmarsz!

  5. Panie Wojciechu,
    Oto pierwsza z brzegu próbka „krytyki teatralnej” Andrzeja Horubały:
    „Jan Klata z kolei, mianowany niedawno na dyrektora Narodowego Teatru Starego w Krakowie, kontynuuje swoją masochistyczne mocowanie z własną młodością zaprzeczając wartościom, z którymi wdzierał się na teatralne sceny. Do haniebnego „Transferu” z roku 2006 – spektaklu o przesiedleniach realizującego bardzo wyraziście wizję Eriki Steinbach, spektaklu w którym nie było Hitlera, nie było problemu niemieckiej winy, byli za to Roosvelt i Churchill ze Stalinem, do haniebnego „Transferu” więc dorzucił teraz „Titusa Andronicusa” (…) W roli szlachetnych Rzymian oczywiście Niemcy, żartobliwie strofowani za fakt, że im rzymskie pozdrowienie miesza się z Heil Hitler, w roli prymitywnych morderców i gwałcicieli – aktorzy polscy.
    Swą gorliwością w obrzydzaniu Polaków, Klata – jak wynika z udostępnionej w programie spektaklu korespondencji – zadziwił samych sponsorów z drezdeńskiego teatru, będącego koproducentem widowiska. Ale cóż. Przecież wspólnota, narodowość to coś, co wolny człowiek może odrzucić i taka jest miara jego wolności. Że fakt, iż gest ten wykonuje człowiek mianowany dyrektorem narodowego Teatru Starego, jest znaczący? Owszem, fantastycznie: mamy dyrektora prawdziwie europejskiego. Skoro szefem Europejskiego Centrum Solidarności zostaje człowiek, który zrzekł się polskiego obywatelstwa, to czemuż szefem Narodowego Teatru Starego nie miałby zostać reżyser z lubością umieszczający w tekście szekspirowskiego dramatu wyzwisko „polska kurwo”? „.

    Proszę wybaczyć, ale dla mnie ten sposób „krytykowania” i obrazowania nie mieści się w definicji krytyki teatralnej. Natomiast znakomicie – w definicji paszkwilu. Zgoda więc na słowo „czołowy”, ale „czołowy paszkwilant”, a nie „czołowy krytyk”. W mojej dość daleko posuniętej tolerancji zasadą naczelną pozostaje jednak, by „odpowiednie dawać rzeczy słowo”… W przeciwnym wypadku dojdziemy do tego, że danie po ryju zaczniemy uważać też za przejaw krytyki zgodnej z jakimś światopoglądem :)

    Reply

    • Ale jeśli chciał Pan pokazać „Tytusa Andornikusa” na Spotkaniach, żeby dać odpór Andrzejowi Horubale, to chyba szkoda było zachodu. Przedstawienie było okropne, choć akurat nie z tych powodów, o których napisał Horubała. Klata nie obrzydził Polaków, ale Szekspira. I nie dlatego, że reżyser „z lubością umieszczał w tekście szekspirowskiego tekstu wyzwisko ‚polska kurwo'”.

      Reply

      • Nie żeby dać odpór, ale żeby widz mógł sam sobie odpowiedzieć, czy Klata jest zdrajcą :) Ponadto, jak już zaznaczałem, „Titus…” przy drugim oglądaniu zdecydowanie zyskuje!
        Ale i tak mam(-y) lepszą i niekontrowersyjną informację: poniżej Pana i mnie chwali za naszą dyskusję MELPOMENA. A więc nie zawsze inter arma silent musae (lub udało nam się wypracować pokój)!
        Serdeczności!

        Reply

    • Ups, to ja chyba jednak przeceniłam swoją wiedzę na temat teatru… Trochę mnie ta dziedzina interesuje i nieobce mi takie nazwiska, jak Tomasz Miłkowski, Jacek Wakar, Joanna Derkaczew, Aneta Kyzioł, Temida Stankiewicz-Podhorecka, Jacek Cieślak, Łukasz Drewniak i pewnie jeszcze kilka Osób mogłabym wymienić, ale o istnieniu p. Andrzeja Horubały dowiedziałam się z wczorajszego komentarza… Do tej pory miałam poczucie, że jestem nieźle zorientowana w temacie teatru i przyległości, więc albo się myliłam albo p. A.H nie jest jednak czołowym krytykiem ;) Pozdrawiam i dziękuję Panom za kulturalną wymianę poglądów na temat WST ( choć niestety z powodu nawału innych zajęć ominęła mnie możliwość w nich uczestniczenia).

      Reply

  6. To nie były spotkania radosne, konstytuujące narodziny nowego świata teatru, czy pokazujące choćby światełko w tunelu ale uroczystość funeralna, z której co przytomny, normalny widz szybko czmychał. Nie ma nad czym płakać, czego żałować. Szkoda czasu.Rozpad starego porządku klasyki, która nie ma man nic już do przekazania, która jest martwa w rękach naszych artystów, to fakt oswojony i dawno już znany. To, co wydaje się nowe w teatrze jest w fazie prenatalnej, ale ze skazą nieporadności, łatwych chwytów i wyborów ślizgających się tylko po powierzchni zjawisk i problemów.Teatr w odsłonie spotkań nie ma nam nic, kompletnie nic do zaproponowania poza martwą materią i duchem świata, który nas nic już nie obchodzi, bo nas nie dotyka, nie nawiązuje z nami kontaktu. Przymula, ogłupia i niby śmieszy, niby bawi jedynie formą. Niby teatr. Niby był ale równie dobrze mogło go nie być.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.