Publisia

Sezon się dopiero zaczął, a ile już przedstawień obejrzanych. Po kolei: Jak się kochają w niższych sferach w Kamienicy (tylko połowa, bo więcej nie zdzierżyłem), Burza Studia Teatralnego Koło, Squat Fabryka Wolność w Studio, My w finale w Bagateli w Krakowie, Pożegnania w Narodowym, Zbrodnia Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, Nietoperz w TR Warszawa, Czynne do odwołania w Powszechnym, Wąsy w Och Teatrze. O każdym z tych przedstawień mógłbym powiedzieć coś dobrego (z wyjątkiem Jak się kochają), choć oczywiście pochwały nie byłyby jednakowo rozdane. W każdym też znalazłbym mniejsze lub większe mankamenty. Ale nie chcę zajmować się wystawianiem cenzurek. Patrzę na tę listę spektakli i jestem niemal pewien, że nikt w takim zestawie ich nie obejrzał. Oczywiście są koledzy, którzy jeszcze bardziej wytrwale śledzą życie teatralne, mogliby bez trudu pochwalić się nawet lepszymi osiągami. Ale prawdę mówiąc nikt normalny w taki sposób teatru nie ogląda. Znacie kogoś, kto nie z powodów zawodowych, chodzi i do Kamienicy, i do TR, i jeździ na Pragę do Soho Factory?

Oglądając te przedstawienia, przypatrywałem się jednocześnie publiczności, która przyszła do tych różnych teatrów. Lubię czasami gapić się na widzów, bo w końcu też są częścią spektaklu, a bywa, że nawet bardziej interesującą niż to, co dzieje się na scenie. W ogóle wydaje mi się, że w rozmaitych dyskusjach o teatrze brakuje refleksji o teatralnej widowni. Jaka ona naprawdę jest? Kim są ludzie, którzy przychodzą do teatru? Po co to robią? I co wynoszą? Mam wrażenie, że artyści reprezentujący różne nurty teatru bardzo chętnie zawłaszczają widzów niczym politycy wyborców. Postępowcy widzieliby w teatrze tylko swoich wyznawców, rozumiejących ich sztukę i oddających im pokłony. Konserwatyści to samo, tylko na odwrót – chcą robić tzw. teatr dla ludzi, za czym kryje się innego rodzaju przekonanie o własnej wyższości. Te uzurpacje dotyczą też krytyki, która już ledwo istnieje, ale również w podziałach tortu chętnie uczestniczy.

Najprościej byłoby stwierdzić, że nie ma jednej publiczności teatralnej. I na szczęście, bo różnorodność widowni daje różnorodność teatru. Choć z drugiej strony (zawsze jest jakaś druga strona) warto się zastanowić, czy pośród wielu osobnych kręgów istnieje jeszcze jakiś zbiór wspólny publiczności? Czy jest ktoś, kto by ją w swoim teatrze połączył?

Oglądając wymienione wyżej przedstawienia poczyniłem obserwacje, które pewnie nie są specjalnie odkrywcze, ale mogą służyć jako ilustracja problemów i pytań dotyczących, jak to mówili w kabarecie Lipińskiej: kochanej publisi. Widownia premierowa w Kamienicy różniła się zdecydowanie od tej w TR. W teatrze Emiliana Kamińskiego to byli prawdopodobnie goście sponsora spektaklu – znanej firmy z branży telefonii komórkowej (notabene jej logo było stałym elementem scenografii przedstawienia). Na Nietoperza w TR stawiła się śmietanka towarzysko-artystyczna Warszawy. Ale żeby lepiej poznać publiczność trzeba chodzić też na szeregowe spektakle. Przedstawienia w Bagateli i w Powszechnym może nie były mocno frekwentowane, ale ich młoda widownia nadzwyczaj żywo reagowała na to, co słyszała i widziała na scenie. Najbardziej utkwiła mi jednak pewna zażywna niewiasta na sobotnim pokazie Wąsów w Och Teatrze. Chłopaki z Montowni zagrywali się w kobiecych przebraniach, a dama wołała, śmiejąc się w głos:

– Ale nas przerobili. Wszystko jak w życiu, jak w życiu.

Co ciekawe obok siedziało dwóch mężczyzn, którzy już na początku przedstawienia pogrążyli się w drzemce.

I kto z tych widzów miał rację?

 

1 100 odwiedzin

4 Comments

    • Nie zdzierżyłem tandety tego spektaklu – reżyserskiej, aktorskiej. Nie mam nic przeciwko rozrywkowemu teatrowi, ale nie oczekując od niego wyżyn artyzmu chciałbym zobaczyć porządną robotę. Tylko tyle i aż tyle. W tym przedstawieniu, które formalnie nie było premierą Kamienicy (Kamiński użyczył jedynie sceny dla produkcji firmowanej przez jakąś agencję), jedna rzecz mnie szczególnie bawiła w sposób przez twórców nie zamierzony – aktorzy pokazywali to, o czym opowiadają. Tak jakby widzowie byli debilami i bez tego nie rozumieli, o co chodzi. Więc np. aktor mówił kwestię: „Pamiętasz nasze zabawy szkolne?” i jednocześnie wykonywał ruchy taneczne. Niestety takie przedstawienia puszczane są pewnie w objazd i w różnych miejscach stanowią dla ludzi jedyny kontakt z teatrem. Znani z telewizji aktorzy, głupkowaty tekst i ubaw po pachy.

      Reply

  1. Pokręciłem tytuły spektakli: nie zdzierżyłem „Się kochamy”, a nie „Jak się kochają”. Dopiero teraz sobie uświadomiłem pomyłkę we wpisie.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.