Wczorajsza akcja Narodowego czytania Pana Tadeusza, choć odbywała się pod oficjalnymi auspicjami prezydenta RP, co zwykle u nas budzi nieufność (bo ci, co są przeciw i tak będą przeciw, więc Mickiewicz niczemu nie pomoże), wydała mi się wydarzeniem ciekawym. Nie wiem, jak przebiegała w innych miejscach (podobno udział zadeklarowało 60 miejscowości), mogłem przyglądać się początkowi i zakończeniu czytania w Ogrodzie Saskim. Pierwsze wrażenie: nie była to impreza tłumna, choć kolejne księgi poematu czytały aktorskie gwiazdy. Ale czy należy się temu dziwić? Przecież żyjemy w kulturze, która nie uznaje kanonu, więc dlaczego miałyby działać zaklęcia w rodzaju: arcydzieło, narodowa epopeja, my wszyscy z niego? Prawdę mówiąc jednak niewiele mnie obchodzą ci, którzy do Ogrodu Saskiego nie przyszli – może inaczej: trochę obchodzą, ale w tym wydarzeniu bardziej interesujący są, ci którzy mimo wszystko Pana Tadeusza przyszli posłuchać. By użyć formuły z dedykacji Stendhala: „ta garstka szczęśliwych”.
Byli w różnym wieku. Byli starsi, których cała postawa mówiła, że są tutaj, bo tak trzeba, bo to oczywiste, nie trzeba się w ogóle tłumaczyć. Były dziewczyny, które wpatrywały się w swoich idoli, robiły sobie zdjęcia np. na tle czytającego Andrzeja Chyry. Wiele osób miało w rękach egzemplarze Pana Tadeusza – bardzo różne wydania. Słuchali spoglądając jednocześnie w tekst. Czasami na twarzach było widać reakcje – śmiechu, bo aktorzy często potrafili wydobyć humor poematu, i oczywiście wzruszenia. Widziałem parę głuchoniemych – chłopaka i dziewczynę, którzy porozumiewali się na migi i nie wiem, czy słowa do nich docierały, może tylko jakieś odległe echa. Na X księdze, którą czytał Jerzy Trela – a było to już około dziesiątej wieczorem (impreza zaczęła się 11 godzin wcześniej) – zjawił się Tadeusz Mazowiecki. Pięknie słuchał z tym swoim kamiennym spokojem. A Trela czytał spowiedź Jacka Soplicy tak, że gdzieś tam w brzmieniu słów można było wyczuć dźwięk konradowskiej improwizacji. Wieczorem było już chłodno, ludzie siedzieli opatuleni kocami, ale słuchali.
Czytanie rozpoczął i zakończył Andrzej Seweryn. To był niewątpliwie jego popis. Trudno opisać tę kreację, ponieważ tyleż była sztuką interpretacji tekstu, co wykonaniem zgoła muzycznej partytury. Seweryn kwestiom każdej postaci nadawał indywidualny charakter, zmieniając dla nich wyraźnie głos. Czasami wydawało się, że aktor czyta powieść, ale przecież zachowywał całą strukturę rytmiczną i melodyczną wiersza. Czuło się w tej recytacji znakomity trening klasyki. I czy potrzeba jakichś dodatkowych uzasadnień dla całego tego przedsięwzięcia?
Zapraszamy na spektakl ROZKWAŚ POLAKA! i do odwiedzenia poświęconej spektaklowi strony:http://rozkwaspolaka.blogspot.comZapraszamy serdecznie.