W różnych miejscach oglądało się już teatr, ale na Wiśle jeszcze nie. Scenę zrobiono na barce, przycumowanej do prawego brzegu opodal Mostu Śląsko-Dąbrowskiego. Do miejsc dla widzów trzeba było kawałek dojść właściwie niemal po plaży obok wędkarzy. Z lewej strony jakby na małym półwyspie znajdowała się estrada dla zespołu muzycznego, który już przygrywał lekki jazz, nim się spektakl zaczął. Po przeciwnej stronie roztaczał się widok na Wisłostradę. W takich okolicznościach przyrody pokazano spektakl oparty na tekstach Białoszewskiego, a całe to zdarzenie było częścią festiwalu Przemiany zorganizowanego przez Centrum Nauki Kopernik. „Główne hasła Przemian to: miasto, lokalność, sąsiedztwo, komunikacja między ludźmi i ich wzajemne, zmieniające się relacje. Dzielimy się Festiwalem z otoczeniem, z którego Przemiany wyrosły: z Powiślem i jego mieszkańcami, z lokalnymi organizacjami i społecznymi inicjatywami” – można przeczytać w programie imprezy.
Białoszewski jako patron tego jednego zdarzenia artystycznego wybrany został trafnie, bo przecież był pisarzem miasta. A nad Wisłę chodził, oglądał, czuł jej zapach, zbierał tu kwiaty i inną roślinność. Parę kawałków prozy (m.in. Port praski) o tym wszystkim traktujących znalazło się w przedstawieniu, które wyreżyserowali Paweł Passini i Hanna Nowak-Radziejowska. Na barce odtworzyli pokój poety z Lizbońskiej. Nie wiem, czy dokładnie. Czy u niego był też taki rozkładany tapczan? Taka stojąca lampa z jasnym abażurem? Taki fotelik? Wyglądało to trochę jak typowy wystrój tamtych lat, a przecież mieszkanie Białoszewskiego było też wyrazem jego oryginalnej osobowości. Zalegały tam podobno te suszone rośliny i okna były zaciemnione, w kuchence trzymał książki.
Utwory Białoszewskiego rozpisano na czterech aktorów: Mariusza Bonaszewskiego, Marcina Czarnika, Pawła Pabisiaka i Bartka Topę. Z nich wszystkich najbardziej wczuwał się Bonaszewski. Czytał teksty z dynamiczną ekspresją głosu (także ruchu), co początkowo mnie irytowało, ale z czasem nawykłem do tego popisu. Pozostali wykonawcy nie narzucali się tak bardzo w interpretacji, ale mieli również swoje ładne solówki. Narracji towarzyszyła ilustracja muzyczna zespołu Tomasza Gwincińskiego i wokaliza Natalii Przybysz. Gdyby znowu chcieć być wiernym Białoszewskiemu, to raczej nie ten rodzaj muzyki był dla niego odpowiedni. Nad Wisłą powinien raczej rozbrzmiewać włoski barok, Bach, ewentualnie Mozart. To, czego słuchał z płyt. Ale nie ma powodu się czepiać. Jakiekolwiek by zgłaszać wątpliwości, to i tak najważniejsze podczas tego wieczoru były słowa Mirona. One stwarzały niezwykłą rzeczywistość. Nastrój się spotęgował, gdy poeta na koniec sam przemówił z archiwalnej taśmy.
JA
STRÓŻ
LATARNIK
NADAJĘ
Z MRÓWKOWCA
Nie zabłądźcie.
Bądźcie.
Mijajcie, mijamy się,
ale nie omińmy.
Mińmy.
My!
Wy! co latacie
i jesteście popychani.
Gdyby siedział na widowni, to by pewnie zwracał uwagę na różne szczegóły, które pojawiały się obok spektaklu. Łódka, która podpłynęła z tyłu barki, ludzie na niej chwilę przyglądali się temu, co się dzieje, a potem przybili do brzegu i zeszli na ląd. Na pochmurnym niebie wysoko było widać lecące lampiony, które ktoś nie wiadomo gdzie wypuścił. Po drugiej stronie Wisły ustawiono reflektor, który oświetlał czasami scenę na barce, a przy okazji jego światło załamywało się w rzece. Nad lewym brzegiem górował Pałac Kultury, na którym zapalały się i gasły czerwone lampy ostrzegawcze. Tramwaje przejeżdżały mostem, jak ta kolejka do Otwocka, którą Białoszewski opisał. Niektórzy ludzie wychodzili w trakcie spektaklu chyba jednak znudzeni. Bo było dobrze słychać, ale widać zwłaszcza z daleka nie bardzo. A na koniec po aktorów podpłynęła łódź i ich zabrała. Nawet byłem ciekaw, jak oni zejdą z tej barki-sceny. Myślałem, że może ją przyciągną do brzegu, ale jednak inaczej to zrobili.
To nie był jeszcze koniec wieczoru. Bo można było przejechać do Centrum Kopernika i tam w podziemiach zobaczyć coś, co nazywa się instalacją poświęconą czy inspirowaną twórczością Białoszewskiego. „Miron Białoszewski poszukiwał zawsze nowych form i narzędzi dla ekspresji słowa. Czy dziś korzystałby z narzędzi nowych mediów wydobywając nowoczesność tekstów, odkrywając nowy sens codzienności?” – pytają twórcy. Białoszewski jako artysta multimedialny? No, nie wiem. Różne ciekawostki tam były, a ludzie wszystkiego ciekawi – stali, patrzyli, słuchali. Urządzono też bar z niby jedzeniem z epoki, herbata bez cukru, a kawy nie było.
Jednym z elementów instalacji były specjalne parkomaty, z których bez żadnej opłaty po wciśnięciu guzika wydrukowywały się wiersze Mirona. Mnie się trafił ten:
Ja – sztuczny twór
chcę iść
ciężko
nogi mnie nie niosą
to ja nogi niosę
jak sztuczny twór
wylatuje ze mnie pot
ja wór
zawiasy, czasy zawiasów
zelżeją
wrócą
sprawa powierzchowności
ręce opadają
a użyteczności
części miejne, mienne
ają
si-
ły
si-
ły