Niedaleko wsi spokojnej, gdzie spędzam urlop, jest miejscowość Gniewino. Jadę tam na rowerze. Gniewino będzie słynne w przyszłym roku, bowiem właśnie otwarto tu nowo pobudowany ośrodek – hotel, który został już wytypowany jako siedziba jednej z reprezentacji biorącej udział w Euro. Podobno zarezerwowali go Hiszpanie. Hotel położony jest nieco z boku, na niewielkim wzgórzu, z zewnątrz, jak i we wewnątrz wygląda tak, jak pewnie powinno wyglądać tego typu miejsce. W ubiegłym tygodniu, gdy tam byłem ze znajomymi, oprowadziła nas po nim jakaś kierowniczka. W podziemiach znajduje się oczywiście SPA ze wszystkim: basenem, sauną, bogato wyposażoną siłownią, rozmaitymi salami do masażu itd. Pokoje i apartamenty gustownie urządzone. Restauracja ma jednego z dziesięciu najlepszych kucharzy w Polsce – zachwala kierowniczka. Jeśli rzeczywiście będą tu mieszkać Xavi, Iniesta, Casillas i inne gwiazdy, powinni być zadowoleni. Będą mieli też trzy boiska treningowe. Przed jednym z nich już ustawiono dwa czarne byki. Hiszpanów chyba nie zraża fakt, że na dojazd do Gdańska, gdzie będą rozgrywane mecze, muszą liczyć co najmniej dwie godziny. Chyba że policja oczyści im drogę przede wszystkim w Redzie, gdzie zwykle tworzą się korki w kierunku na Hel. No, ale to już nie moje zmartwienie.
Nie wiem, jak zmieni się życie w Gniewinie po tym niewątpliwie historycznym dla tej gminy sukcesie. Lokalne władze chyba się nieźle sprawują, bo miejscowość wygląda na zadbaną. Na ulicy dojazdowej do innej atrakcji – wieży widokowej – lampy udekorowane są kwiatami. Po drodze ustawiono zegar, który odlicza czas do Euro, a na skrzyżowaniu znajduje się rondo im. Kazimierza Górskiego również z kwiatami i piłkami. Wieżę widokową postawiono w pobliżu ogromnego zbiornika, który stanowi część elektrowni szczytowo-pompowej w Żarnowcu. Jak się na niego patrzy z dołu, widać tylko koronę, która nie wiadomo, co kryje. Ale gdy się wdrapać na górę, to przed oczami otwiera się widok wielkiego betonowego basenu wypełnionego wodą. Ta elektrownia wodna miała też służyć elektrowni atomowej, której budowa była planowana, od której odstąpiono po protestach, a teraz ma być wznowiona.
W okolicy wieży widokowej zaaranżowano rozmaite turystyczne wabiki i dla dzieci, i dla dorosłych. Straszą też dwa dinozaury – wyglądają okropnie i zupełnie bez sensu. Jem gofra z jagodami, przysłuchuję się, jak matka kłóci się z dzieckiem i siadam na rower, by jechać dalej. Szosa prowadzi w gęsty las, ale opada ostro w dół. Jadę szybko mimo, że mocno naciskam hamulec. Po minucie już jestem nad Jeziorem Żarnowieckim. Wzdłuż drogi między Czymanowem a Nadolem poprowadzono chodnik ze ścieżką rowerową. Po obu stronach domy letniskowe. Te które powstały niedawno mają ładny wygląd, przyzwoite obejścia i ogrodzenia. Część domów to typowa architektura „daczowa” z lat 80. i wcześniejszych. Dojeżdżam do przystani koło skansenu w Nadole. Pamiętam, że kiedyś kiepsko się prezentowała, a teraz prowadzi do niej alejka z ławkami, jest też świeżo wzniesiony budynek, w którym znajduje się coś w rodzaju kapitanatu, bo z przystani pływają statki wycieczkowe. Skądś dolatuje muzyka – liryczne disco-polo. Po przeciwnej stronie brzegu widać budynki, które miały służyć elektrowni atomowej. Jaki jest mój pogląd na budowę elektrowni? A bo ja wiem? Jak słyszę przeciwników, to mam ochotę poprzeć zwolenników. Jak słyszę tych, którzy zachwalają budowę, to przypominają mi się przestrogi przeciwników. Za Gniewinem stoi kilkanaście, a może więcej wiatraków, ale nie drewnianych, tylko tych nowoczesnych, białych, wysokich. Dosyć dziwnie wyglądają w przestrzeni pól i lasów, ich skrzydła stale się kręcą. Pewnie trochę prądu dają.
Bliżej wyjścia z przystani siedzi w krzakach dwóch mężczyzn, alkohol zatarł wiek na ich twarzach. Po chwili zjawia się trzeci w krótkich spodenkach, wygląda na miejscowego i pyta się tamtych dwóch, czy może się odlać. Dobrze, że się chociaż zapytał. W ogóle zauważam, że ludzie w tej okolicy są dość uprzejmi. Na przykład dzieci i młodzież mówi nieznajomym: dzień dobry.
Koło skansenu wsi kaszubskiej zaglądam na tablicę ogłoszeń, oprócz zachęty dla kobiet do przeprowadzenia badań mammograficznych widzę reklamę spektaklu Śpiąca królewna w wykonaniu „grupy teatralnej z Krakowa”. Cena biletów: 5 zł. Ten anons widuje jeszcze w różnych innych miejscach. Jadę dalej. Przez długie minuty na szosie nie pojawia się żaden samochód. Wyjeżdżam z Nadola, znów droga prowadzi w las. Po prawej w prześwitach drzew widać jeszcze taflę Jeziora Żarnowieckiego. Mijam tablicę graniczną powiatów: wejherowskiego i puckiego. Pucczi – głosi podpis w języku kaszubskim. Niestety szosa zaczyna się wznosić, niezbyt ostro, ale muszę stanąć na pedałach, żeby jechać w górę. Przypomina mi się, jak Łukasz Drewniak zachęcał mnie, by wybrać się na tour rowerowy do Toskanii. – Bracie, ja się męczyłem jeżdżąc samochodem po Toskanii, a co dopiero na dwóch kółkach. Znam trochę tamtejsze jazdy nieustannie w górę i w dół, i serpentyny wokół wzgórz. Po powrocie z wycieczki Łukasz zadzwonił i powiedział tylko: było ciężko. Musiało być. A przecież Łukasz ma rozmaite doświadczenia rowerowe i jazda w trudnych warunkach nie taka mu straszna. Kręcę powoli i myślę też o Maryli, która dokonała chyba największych wyczynów rowerowych spośród moich znajomych. Przejechała pół Azji włącznie z Chinami na rowerze, a niedawno objechała Nową Zelandię. A Cieplak, który w miesiąc przejechał z Kabat do Lizbony i jeszcze napisał o tym książkę? E, co się będę męczył, nikt nie widzi przecież, schodzę z roweru i prowadzę go pieszo na sam szczyt wzniesienia.
Wieś Brzyno. Znów mieszanka domów. Nowe ładniejsze, stare jak to stare. Na każdym prawie talerz satelitarny Polsatu. Krzyż przydrożny – widać, że chyba nie tak dawno postawiony. Przy wyjeździe ze wsi duży ogrodzony teren ze zdewastowanymi zabudowaniami gospodarczymi – na sprzedaż. Jadę teraz między polami. Po drodze tabliczka ze strzałką i podpisem: cmentarz ewangelicki. Myślę sobie: skręcę, zobaczę. Dojechać trzeba zarośniętą, polną dróżką. Za drewnianym ogrodzeniem przede wszystkim krzaki i chaszcze, w jednym tylko miejscu kilka tablic nagrobnych. Bardzo stare, ale na jednej data śmierci: 1992. Na wszystkich niemieckie nazwiska i napisy. Na dwóch grobach stoją znicze, ktoś jednak pamięta. Dalej w głębi cmentarza kamienny budynek, ze spadzistym dachem i solidnymi drewnianymi drzwiami. Zaglądam w szparę, widać postument na trumny.
Wracam na szosę, która wyprowadza mnie wprost na pałac w Prusewie. Kiedyś tu mieszkałem parę dni. W środku zaaranżowany w takim klubowo-angielskim stylu. Zwróciło moją uwagę, że na stolikach w holu wyeksponowano numery skądinąd interesującego pisma Przegląd Polityczny. Wybór, jak się okazało, podyktowany związkami towarzyskimi właściciela ze środowiskiem gdańskich liberałów. Na tyłach pałacu jest ogród – bardziej w stylu francuskim. W Prusewie wszystko jest trochę ę, ą – niby może miło łechtać wyrafinowane poczucie gustu, ale dłużej tu nie posiedzisz. Dają poza tym marne śniadania.
Za Prusewem szosa prowadzi z powrotem w stronę mojej siedziby. I znów pola, soczyste zielenią łąki, las na horyzoncie. Jest pięknie, jest pięknie, jest pięknie. We wsi na słupie elektrycznym znajoma para bocianów. Stoją do siebie tyłem. Pokłóciły się, czy co?
A oto obrazki z podróży.
Hotel Mistral czeka na reprezentację Hiszpanii. Czy te byki są konieczne?
Zegar odliczający czas do Euro w Gniewinie.
Basen elektrowni. Aparat nie objął go w całości.
A to widok z wieży w stronę Jeziora Żarnowieckiego. Jeszcze bez atomówki.
Jezioro Żarnowieckie.