„Po prostu teatr się zmienił. Nastawił się na efektowność lub nawet efekciarstwo, skierował na zewnątrz. Często jest tylko plakatem – głosi puste tezy, niby nowe, a mnie się zdaje, że wciąż oglądam to samo. Jako widzowi i aktorce brakuje mi teatru, w którym mogę przeżyć prawdziwe katharsis. Gdzie mogę się wzruszyć, coś mną wstrząśnie, wyjdę zapłakana. Ostatni raz płakałam na szekspirowskiej Burzy w reżyserii Warlikowskiego. To było piękne, czyste, skończone przedstawienie ze wspaniałymi rolami, oparte na świetnej literaturze. Ostatnio teatr bierze na warsztat teksty, które są nieciekawe, doraźne, załatwiają jakieś chwilowe problemiki społeczne. A nieprzypadkowo Arystoteles wiązał katharsis z mową wiązaną, czyli poezją. Dla aktorki to cudowny stan.
(…) Jako wychowanka Jerzego Jarockiego wierzę, że budowanie postaci z połączenia intelektu i emocji pozwala uzyskać powtarzalny, nieprzypadkowy efekt. Dochodzi się do niego różnymi ścieżkami, także improwizacją. Jeśli czegoś mi dziś w teatrze brakuje, to skończoności. Teraz popularną formą są warsztaty, reżyserzy proponują jakieś rozgrzebane procesy, w których dostrzegam myślątka zamiast myśli. Biedny, skołowany widz często dostaje partacką, nieskończoną robotę i zarzuca sobie, że jest idiotą, bo nic z niej nie rozumie.
(…) Moi przyjaciele graficy wyśmiewają się z pojęcia „instalacja”. Ja żartuję, że nomenklatura hydrauliczna zastąpiła artystyczną, bo w sztukach plastycznych mamy instalacje, a w teatrze – warsztaty. Trzeba wiedzieć, czego się chce, żeby się w tym nie pogubić. Lubię improwizacje, ale starannie konstruuję swoje role i zapewniam, że nie przeszkadza to nawet najbardziej poszukującym reżyserom. Denerwuje mnie też obowiązująca w teatrze teza, że nikt nikogo nie kocha, piękno nie istnieje, a świat ludzi młodych musi być pustką.
(…) Teraz modne jest włączanie do spektakli ekranów, mikroportów, ale to chyba minie, bo teatr potrzebuje tylko aktora, widza i wzruszenia, które rodzi się między nimi. Nie potrzebuję kina w teatrze, tak jak nie potrzebuję, żeby Teatr Telewizji udawał film. To jest właśnie pomieszanie hydrauliki ze sztuką.
(…) Generalnie lepiej być aktorką młodą niż czterdziestoletnią.
(…) Szukam nisz, w których realizuję swoje potrzeby piękna i empatii. Ciągle się zastanawiam, czy jest sens uczyć studentów Norwida. Bo serce mi się rwie, kiedy widzę, że zdolnym ludziom kilka lat po dyplomie udaje się zagrać najwyżej w nijakim serialu albo reklamówce. Ale uczę ich Norwida, bo jestem pewna, że warto. Starajmy się dobrze robić swoje i dostrzegać innych.”
Te wypowiedzi zaczerpnąłem z wywiadu z Dorotą Segdą, który ukazał się w Rzeczpospolitej. Trudno z nimi się nie zgodzić. Ale ten wywiad uświadomił mi, że dawno nie widziałem Doroty na scenie. Ostatni raz bodaj półtora roku temu w Rzeczpospolitej Babińskiej – niewielkim, zabawnym spektaklu opartym na staropolskich żartach, który ze smakiem przyrządził Stanisław Radwan. Wiem, że dopiero co wystąpiła w roli George Sand w okolicznościowym przedstawieniu chopinowskim w Starym Teatrze, a trochę wcześniej zagrała gościnnie Gertrudę w premierze Hamleta w Bagateli. W maju powtarzaliśmy w Kulturze Hamleta Wajdy, w którym była świetną Ofelią. Jak to u licha możliwe, że teraz Dorota Segda gra matkę Hamleta? Przecież jeszcze mam w oczach jej Turandot, Mańkę w Ślubie, Pannę Młodą w Weselu, Salomeę w Śnie srebrnym, Małgorzatę w Fauście, Joannę w Nocy listopadowej, Joasa w Sędziach i jeszcze inne role. Przecież to wszystko było nie tak dawno… A teraz tę aktorkę, która była wspaniałą aktorką Jarockiego, Grzegorzewskiego, Wajdy można zobaczyć od święta, przy czym nie zawsze to jest święto teatru. W ciągu ostatnich 10 lat zagrała w pięciu spektaklach Teatru TV, ostatnio w 2006 roku. W latach 90. naliczyłem 30 jej ról w telewizji, tylko w jednym roku 1996 – osiem. Wtedy był jeszcze Teatr TV, teraz są seriale. Ale dajmy pokój tym statystykom. Wniosek przecież jest prosty. Musimy mieć bardzo bogaty teatr, skoro stać go, by tak oszczędnie korzystać z talentu Doroty Segdy. I nie sądzę, by wiek tutaj był problemem. Czy 40-letnia Segda jest mniej zdolną aktorką? Że weszła w najgorszy wiek, w którym najtrudniej o role? Zawracanie głowy. Od kiedy to nasz teatr jest tak przywiązany do aktorskich emploi? Panowie dyrektorzy i reżyserzy (reżyserki również) po prostu nie mają dość wyobraźni, by zobaczyć, co by im mogła Dorota jeszcze zagrać.
Ale dziwnie jestem spokojny, że zobaczymy Segdę na scenie w pięknych rolach w najlepszych przedstawieniach. Bo może nasz teatr przechodzi okres zidiocenia, ale chyba tak do reszty nie zwariuje.
A to Dorota Segda z Jerzym Trelą w Cieplakowym Królu umiera. Ale by się chciało ich znowu razem zobaczyć. I żeby jeszcze było przy tym słychać Radwana…