„Radom nigdy nie był poematem, nawet o wschodzie słońca” – napisał Gombrowicz, nie pamiętam, gdzie (dziękuję Iwonie Jabłońskiej za sprostowanie cytatu, bo pierwotnie go niedokładnie zapamiętałem). Jean-Pierre Salgas, który jest profesorem, znawcą twórczości Gombra (autorem m.in. wydanej u nas książki Witold Gombrowicz lub ateizm integralny), Francuzem wymownym, gdy rzucam to zdanie przy śniadaniu w hotelu Gromada, podpowiada, że chyba we Wspomnieniach polskich. Może. Jean-Pierre nie ukrywa zdenerwowania, gdy ogląda niektóre przedstawienia na Festiwalu Gombrowiczowskim. Chętnie dzieli się też zachwytem.
Jego przeciwieństwem jest Grainne Byrne – reżyserka, aktorka, dyrektor artystyczny Scarlet Theatre w Londynie (Kasia Deszcz zrobiła tu kiedyś swoją wersję Iwony). Grainne jest jak na angielską damę przystało powściągliwa, ironiczna, ale zaciekawiona tym, co się dzieje wokół. W przerwie jednego ze spektakli pyta mnie:
– Do you like it?
Odpowiadam jednym z dwóch słów, które w mowie Szekspira wypowiadam bez skrępowania:
– No.
A Grainne wtedy obdarza mnie komplementem, który poprawia mi humor na cały wieczór:
– I love your timing.
W międzynarodowym jury zasiada jeszcze Jonas Vaitkus. 20 lat temu widziałem jego dwa przedstawienia: Dziady i Getto Sobola. Widziałem i pamiętam wrażenie niebywałej dziwności tego teatru. Potem, gdy furorę zaczął robić u nas Nekrosius, już się zorientowałem, że litewski teatr jest niepodobny do żadnego innego. Ale Vaitkus był pierwszy. Ukazała się wówczas niewielka książeczka rozmów z nim. Powinienem do niej wrócić. Dziady zostały zarejestrowane przez telewizję w Krakowie. W 150 rocznicę śmierci Mickiewicza emitowaliśmy spektakl w Kulturze. Vaitkus prywatnie nie ma w sobie nic, co pozornie budziłoby skojarzenia z szalonym wizjonerem teatru. Skromny, wyciszony, ale omawiając spektakle zawsze trafia w sedno.
No, a naszą ojczyznę-synczyznę reprezentują mili towarzysze teatralnych zmagań: Bożena Sawicka i Jacek Wakar.
Oglądamy na festiwalu pięć inscenizacji Iwony, księżniczki Burgunda. Jeśli w finale Konkursu Chopinowskiego ośmiokrotnie trzeba było wysłuchać koncertu e-moll, to dlaczego miłośnicy Gombrowicza nie mieliby zobaczyć pięciu interpretacji jego jednej sztuki? Zresztą różnią się one między sobą tak bardzo, że uczucie znużenia można powstrzymać. Oglądamy Iwonę – lalkę, Iwonę – autystyczną, Iwonę – świętą. A i pomysły na inscenizację, scenografię, rozwiązanie poszczególnych scen są najrozmaitsze. Czasem bardzo ciekawe, a czasem nie bardzo. Teraz, gdy już jestem po wszystkim, to nawet rozglądam się, czy nie dałoby się zobaczyć gdzieś jeszcze szóstej wersji?
Było więc pięć Iwon, ale wygrał Trans-Atlantyk z Buenos Aires. Powiedziałbym, że jedno z najbardziej polskich wystawień powieści, jakie widziałem. Nie tylko dlatego, że rozbrzmiewały w nim nasze melodie włącznie z Na pierwszy znak Ordonówny, gdy zaczynały się zaloty Gonzala. Aktor, który grał Witolda, był tak zdumiewająco podobny do Gombrowicza z jego zdjęć z lat 60., że aż się robiła jakaś metafizyka w tym niewymyślnie zainscenizowanym spektaklu. Prolog przedstawienia rozgrywał się w kawiarni w Buenos Aires, więc gdy Witold się w niej zjawiał, to jakby sam Gombrowicz już z perspektywy lat rozpoczynał ponownie opowiadać „przygody swoje w argentyńskiej stolicy”. Spektakl Teatro Nacional Cervantes cieszy się podobno wielkim uznaniem w swoim kraju. A z nagród w Radomiu Argentyńczycy cieszyli się jak ze strzelonych bramek.
Nie wiem, czy Radom nie jest poematem nawet o świcie. Nie sprawdzałem. Niewątpliwie Radom jest w wielkiej przebudowie. Opodal teatru powstała ogromna galeria handlowa, jeszcze nieczynna, specjalnie dla niej zmieniany jest układ jezdni. Do Teatru im. Kochanowskiego trzeba przechodzić przez uliczne wykopki. Galeria nosi nazwę: Centrum Słoneczne. A jak się zaczyna Iwona?
KRÓLOWA
Cudowny zachód słońca.
SZAMBELAN
Cudowny, Najjaśniejsza Pani.
KRÓLOWA
Człowiek od tego widoku staje się lepszy.
SZAMBELAN
Lepszy, bez wątpienia.