Przy wigilijnym stole, jak nakazuje tradycja, zostawia się jedno nakrycie dla niespodziewanego gościa. W tym pandemicznym roku wolne miejsce nabiera szczególnej symboliki. Oznacza nie tego, kto może przyjść, a raczej kogoś, kto na pewno do wieczerzy nie zasiądzie.
Od wielu miesięcy codziennie słyszymy komunikaty o liczbie zakażonych i tę drugą liczbę, którą dziennikarze określają czasem mianem: ponurej statystyki. Liczby jak liczby. Ale przecież za każdą z nich kryje się człowiek.
Były ostatnio tygodnie, gdy niemal codziennie przychodziły wiadomości o śmierci kogoś, kogo się znało – bliżej lub dalej, ale kto pozostawił jakiś ślad w pamięci. Mniejsza już o to, czy śmierć była bezpośrednim skutkiem działania wirusa, czy tzw. chorób współistniejących, czy może braku dostatecznej pomocy ze strony niewydolnej służby zdrowia. Odeszli ludzie powszechnie cenieni i lubiani, także trochę mniej znani, a przecież też mający swoje zasługi. Wiek nie gra roli, bo żaden nie jest dobry na koniec. Choć oczywiście może szczególnie smucić, gdy życie kończy się po 40 latach. Albo 19.
Nie przywołuję tu żadnego imienia i nazwiska, bo byłby to prawdziwy apel poległych. Nie potrafię wskazać analogicznego czasu w latach pokoju, gdy środowisko teatralne poniosło takie straty. Może rzeczywiście nie na darmo mówi się, że mamy wojnę z koronawirusem. Niby bomby na głowę nie spadają, ale człowiek nie zna dnia, ani godziny.
A więc tegoroczne Święta Bożego Narodzenia niepokojąco zbliżyły się atmosferą do 1 listopada. Podobno zresztą ten obyczaj pozostawiania wolnego talerza na stole wigilijnym ma źródło w słowiańskiej tradycji nakazującej w ten dzień pamiętać o zmarłych. Pamiętajmy zatem o nich, ciesząc się, że my mamy szczęście przy tym stole się spotkać.