Nowy Dekameron

Obejrzałem z przyjemnością premierę dwuczęściowego widowiska pt. Nowy Dekameron, przygotowaną w Internecie przez zespół Teatru Modrzejewskiej. Pośród bardzo wielu przejawów działalności artystycznej prowadzonej w sieci w czasie zarazy, trzeba legnicką propozycję uznać za całkowicie oryginalną. Co o tym zadecydowało?

Sam pomysł, by sięgnąć po opowieści Boccaccia jako literacką inspirację nasuwał się oczywiście w sposób naturalny w wiadomych okolicznościach. W końcu wszyscy znaleźliśmy się w sytuacji florenckiego towarzystwa, które próbuje zabić czas izolacji. Historyjki z Dekamerona ratują przed nudą, ale są też czymś więcej: zawierają wielką w gruncie rzeczy pochwałę życia, głoszoną na przekór strachowi przed śmiercią. Ale sensowna intencja, by pokrzepić się tym przesłaniem, mogła przybrać rozmaite formy realizacji. Mogliśmy na przykład spodziewać się kolejnej lektury tekstów, wykonanej przez aktorów na prywatnej kanapie i sfilmowanej trzęsącą się komórką. Trochę tego typu „produkcji” można się naoglądać w tym przykrym czasie. Ale aktorzy Modrzejewskiej podeszli do sprawy o wiele ambitniej, a nade wszystko bardziej kreatywnie. I feeria tych pomysłów dała przyjemność obcowania z Nowym Dekameronem. Tu trzeba koniecznie zaznaczyć, że aktorzy nie byli tylko wykonawcami poszczególnych fragmentów widowiska, ale jego twórcami sensu stricte. Rola Jacka Głomba ograniczyła się do opieki artystycznej, a nie do reżyserii. Zwolennicy demokratycznych procesów artystycznych mogliby Nowy Dekameron chwalić za przykład zbiorowej kreacji, w której każdy uczestniczy na równych prawach, wnosi swój wkład w sposób niezhierarchizowany.

Myślę, że dla specjalistów od sztuk widowiskowych dzieło przygotowane przez legnicki zespół może być przedmiotem wielorakich analiz. Mamy bowiem w tym przypadku do czynienia nie tyle ze spektaklem teatralnym, przysposobionym do medium, jakim jest Internet. Z teatrem Nowy Dekameron ma wspólną właściwie tylko formułę odświętnej premiery. Czas prezentacji został ograniczony do dwóch wieczorów, nie ma możliwości, by widz obejrzał widowisko kiedy chce, powtórki zaplanowano niczym kolejne pozycje w repertuarze teatralnym. Podczas jednorazowej emisji może się zatem wytworzyć wspólnota widowni.

Nie wiem, jakie były dokładnie kulisy powstawania spektaklu. Jasne jest, że reguły produkcji wyznaczyły też okoliczności i obowiązki postępowania związane z pandemią. A więc w kolejnych epizodach widzimy aktorów tylko w pojedynkę, ewentualnie w parach. Można jednak stwierdzić, że ograniczone możliwości działania artystycznego wyzwoliły twórczą wyobraźnię. Na pewno też wszyscy uczestnicy projektu mieli świadomość medium, dla którego pracują. Adaptacje tekstów Boccaccia, bez względu na to, czy przyjęły formę bliższą oryginałowi, czy stanowiły coś w rodzaju wariacji na temat, zrealizowane zostały jak mniej lub bardziej rozbudowane video-clipy. Operowały one środkami, do których na pewno widz „obrazkowy” jest bardziej przyzwyczajony. W tej wersji Dekamerona tekst odgrywał swoją rolę – był do słuchania, ale przede wszystkim do oglądania.

W całości tego widowiska uderzała jednak różnorodność form, estetyk, konwencji, w jakich opowiadania Boccaccia przedstawiono. Nie będę tu wdawał się w szczegółowe analizy 20 epizodów, choć one na to zasługują, dość powiedzieć, że mieliśmy wśród nich do czynienia z oryginalnymi animacjami. Świetna była Noc w Mugnone Bartosza Bulandy, ale też Gdyby nie ogon Roberta Gulaczyka czy Brat Cipolla Aleksandry Listwin, gdzie twarz tytułowego mnicha przypominała do złudzenia fizys znanego doskonale, współczesnego zakonnika z Torunia. Twórcy tych clipów wykazali naprawdę wielką inwencję, a myślę też, że realizacja ich pomysłów kosztowała sporo pracy.

Niektóre sceny z udziałem aktorów były bliższe dowcipnej stylizacji bohaterów Boccaccia, inne stanowiły bardziej współczesne przetworzenie. Wśród nich szczególnie spodobały mi się Kury Gabrieli Fabian (ze specjalną rolą Tomasza Kota) – ascetycznie i subtelnie opowiedziana historia Markizy z Monferattu, która umiejętnie zgasiła żądze króla francuskiego (wpisywała się ta realizacja w dyskretnie feministyczną wymowę części wybranych w Nowym Dekameronie nowel).

Czasami być może niektórych realizatorów zbytnio pociągnęła, by tak rzec, radość tworzenia, ale nie zmienia to generalnej oceny, że legnicka propozycja jest godna uwagi i wyznacza nowy pułap tego, jak ludzie teatru mogą artystycznie wykorzystać medium Internetu.

Pozostaje jednak pytanie, czy ta tzw. premiera on-line może zastąpić spektakl „analogowy”? Wolałbym, żeby tak się nie stało. Jakiekolwiek byśmy teorie komunikacyjno-estetyczne zbudowali wokół internetowego Nowego Dekamerona i docenili pracę legnickiego zespołu, to „żywy teatr” pozostaje wartością niepodrabialną i niezastępowalną. Być może właśnie obecny czas pandemii powinien to jeszcze mocniej uświadomić. Możemy nauczyć się zdalnie pracować, nie powinniśmy przyzwyczaić się, by zdalnie korzystać z teatru. W finale Nowego Dekamerona Rafał Cieluch, który w widowisku pełni rolę kogoś w rodzaju internetowego oglądacza, klikającego poszczególne epizody, wychodzi ze swojego bloku i podąża w nieznaną stronę. Miejmy nadzieję, że to jest już prawdziwy Rafał Cieluch, który wraca do Teatru Modrzejewskiej.

1 285 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.