– Zobaczysz, to będzie nasz najlepszy sezon – powiedział Tadeusz Słobodzianek, gdy siedzieliśmy w tej jego słynnej altanie w Otwocku w sierpniu ubiegłego roku. Na pewno okazał się szczególnie ciekawy.
O ile sezon 2020/2021 upływał pod znakiem pandemii, o tyle następnemu towarzyszyły emocje, wywołane przez konkurs na dyrekcję teatru. Dużo by o tym mówić, ale jedna rzecz wydaje się ważna: konkurs był starciem zasadniczo odmiennych projektów przyszłości Teatru Dramatycznego, które wynikały z całkowicie różnych sposobów myślenia o teatrze, o kulturze, o świecie. Różnice te widać było nawet w stylach, w jakich programy zostały napisane. Program Słobodzianka akcentował kontynuację dotychczasowej linii, co było wyjściem naprzeciw oczekiwaniom, które same władze miasta sformułowały ogłaszając konkurs. Dramatyczny miał być dalej teatrem dramatycznym, interpretującym literaturę na scenie, skierowanym do szerszej publiczności, nie tylko dlatego, by mogła się zapełnić widownia dużej sceny. W programie padło hasło, które wydało mi się istotą tego, co powinniśmy robić:
Teatr Dramatyczny – pamięta o przeszłości, widzi współczesność, myśli o przyszłości.
Wybrany jednak został program, który formułował rewolucyjną zmianę, bo taka była presja zewnętrzna. Myślę o tym źle jako pracownik Teatru Dramatycznego, ale również jako ktoś, kto ma jakie takie doświadczenie obserwacji życia teatralnego. Zżyma mnie, że historia Teatru Dramatycznego, w której zwłaszcza w minionych 40 latach było wiele konwulsji, niebezpiecznych zakrętów, niczego nie nauczyła ludzi odpowiedzialnych za decyzje dotyczące jego losów. Dramatyczny ponownie padł ofiarą polityki, która tym razem wyżej postawiła wizerunkowe korzyści niż rzeczywiste dobro teatru, jego zespołu, a zwłaszcza widowni. Paradoks sytuacji polega jeszcze na tym, że dokonała to władza, którą generalnie bardziej popieramy od tej, która rządzi w kraju.
W konkursie nie chodziło tylko o to, kto ma go wygrać, ale też kto przegrać. Słobodzianek nie mógł być dalej dyrektorem Dramatycznego, choć zyskał liczące się poparcie, a i przedstawiciele zespołu w komisji konkursowej zostali zobowiązani do głosowania za jego kandydaturą. Mówi się, że zaszkodziła mu tzw. afera stolikowa, ale dzisiaj sądzę, że nawet gdyby udało się jej uniknąć, szans został pozbawiony. Musiał odejść, bo reprezentował władzę „dziadersów”. A teraz Dramatycznemu będzie „matronować” instalacja waginalna jako symbol wspaniałego świata nowej ideologii. Nie mam nic przeciwko waginie, ale trochę mnie te manifestacje śmieszą zwłaszcza, gdy przypomnę sobie zwyczaj omawiania prób generalnych za dyrekcji Słobodzianka: w spotkaniach tych uczestniczyło zwykle kilkanaście osób, a wśród nich mężczyznami byliśmy tylko my dwaj z Tadeuszem, i w dodatku najstarszymi w towarzystwie. Dyrektor miał ponadto dwie zastępczynie, które pewną ręką zawiadywały teatrem, a szefowymi większości działów były kobiety. Do tego kierowniczka Laboratorium Dramatu jest reżyserką, którą wystawiła w Polsce prapremierę Monologów waginy. Ale jak wiadomo, jeśli fakty nie pasują do nowych teorii, tym gorzej dla faktów.
Mimo że sprawa konkursu przez cały sezon wisiała nad teatrem, to nie wpłynęło to na przebieg prac nad kolejnymi premierami. Trzy z nich zostały szczególnie dobrze przyjęte, co jak na standardy naszego życia teatralnego należy uznać za sukces. Rewizor w reżyserii Jurija Murawickiego przypominał siłę teatru formy, rzadko w takim kształcie uprawianego na polskich scenach. Sztuka intonacji autorstwa Słobodzianka w reżyserii Anny Wieczur wbrew pozorom nie zniechęciła swą tematyką, osadzoną w historii teatru, ale jednak skierowaną ku myślom i emocjom żywym współcześnie. W finale sztuki pada kwestia, że tylko w teatrze możemy być wolni – nawet ironia losu artystów, którzy stali się bohaterami dramatu Słobodzianka, to potwierdza. Choć bywa to wolność gorzka.
Z ostatniego sezonu warto pamiętać o adaptacji Zamku Kafki – być może nie w pełni udanej, ale jej młody twórca, Franciszek Szumiński, wydaje się reżyserem, którego wrażliwość predestynuje do robienia wartościowego teatru.
Wreszcie Amadeusz również w reżyserii Anny Wieczur stał się efektownym zwieńczeniem sezonu i całej dyrekcji Tadeusza Słobodzianka. Rzecz o potędze sztuki i talentu, tym większej, im większą budzi zawiść. Nie wiem co prawda, czy dzisiaj miernoty nie przestały czuć żadnych kompleksów wobec Mozartów, ponieważ nadały sobie absolutne prawo do bycia miernotami, a nawet do dumy, że nimi są.
W tych przedstawieniach naprawdę duży potencjał pokazał zespół aktorski Dramatycznego, zdolny zarówno do kreacji zbiorowej, jak i tworzenia indywidualnych ról, które robiły wrażenie na widzach. Dobrze, jeśli teatrowi to się udaje.
*
Nie do mnie należy podsumowanie całej działalności Teatru Dramatycznego za dyrekcji Tadeusza Słobodzianka. Myślę, że przyjdzie czas na jej sprawiedliwą ocenę. Ja trafiłem na końcówkę tego rozdziału w historii Dramatycznego i nie żałuję. Zapisałem to sprawozdanie z różnych działań w Teatrze Dramatycznym, w których uczestniczyłem, ponieważ były dla mnie ważnym doświadczeniem. Jeśli mogę mieć z niego satysfakcję, to jest to także zasługa osób, które w teatrze spotkałem. Ich lista jest długa, ale każdej kłaniam się na pożegnanie i mówię: dziękuję.
Slobo padł pod własnym ciężarem (!) jako zarozumialec, bufon i zazdrosny, by w Zespole nie pojawiały się osobowości większe od niego. Wpisał się tym samym w poczet urzędoli (należy pamiętać o nominacji na herbatce u pana Mareczka – stricte politycznej), którzy nie kochali teatru w sobie, ale SIEBIE W TEATRZE! To się zawsze tak samo kończy!
Co nie znaczy, że jego program dla TD nie był najlepszy, i że przegrał z powodu zawłaszczania miasta przez neo-bolszewię. Na tym etapie jego konszachty z Kraszewskim, Paszyńskim i prezydentową okazały się passe. Można rzec: kto układami wojuje od układów ginie!
Ostatni sezon był udany i taki teatr w mieście jest konieczny, ale, co to ma za znaczenie na targowisku próżności.
Daliście się ograć – kierownictwo TD – jak dzieci, ale sameście – w to grać – chciały Grzegorze Dyndały… Niezależność nie jest Waszą virtous!