Niezły numer wykręciła Karolina Rozwód niejako w przeddzień „współKongresu Kultury”, który zdaje się ma ambicje wyznaczenia nowych perspektyw polityki kulturalnej naszego państwa. Kongres jest organizowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale we współpracy, jak to się ładnie mówi: ze stroną społeczną. Samo środowisko ludzi kultury zgłosiło tematy do omówienia, a wśród nich symbolicznego znaczenia nabrał panel pt. „Jak władze robią nas w… i co z tym zrobić”. Sprawa dymisji Karoliny Rozwód z dyrekcji PISF powinna tu być szczególnym przykładem ilustrującym problem.
Nim wtrącę swoje trzy grosze, muszę zrobić następujące zastrzeżenie: znam Karolinę Rozwód od mniej więcej 20 lat. Pracowałem z nią w TVP Kultura. Potem byłem zaangażowany przez Karolinę do pracy kuratora w Teatrze Starym w Lublinie, którego była dyrektorką. Przez 12 lat Karolina stworzyła instytucję, której program mógłby być wzorem dla wielu placówek w kraju. Dała się poznać jako świetna menedżerka, i co ważne: mająca charakter. Ta cecha zapewne zmusiła ją do rezygnacji z pracy w Teatrze Starym, co powinno być wyrzutem sumienia lubelskiego samorządu. Fakt osobistej znajomości, o którym wspominam, może sugerować, że pisząc o sprawie Karoliny nie jestem obiektywny. Trudno, nie zmieni to jednak mojego sprzeciwu wobec tego, jak postąpiono z dyrektorką PISF. Sprawa jest tego typu, że musiałaby wzbudzić te same emocje, nawet gdyby Karolina Rozwód była mi nieznana.
Bo o co w istocie chodzi? O zawód, jaki sprawiła władza, którą wybraliśmy 15 października i z którą wiązaliśmy nadzieje, że będzie działać w sposób po prostu uczciwy. Zawód jest tym większy, że wybór Karoliny Rozwód w otwartym konkursie na dyrekcję Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej mógł stwarzać wrażenie, że władza ma odwagę, by powierzyć osobie spoza układów środowiska filmowego tę jakże ważną instytucję naszej kultury, co będzie gwarancją uzdrowienia jej funkcjonowania. Nie wiadomo, czy Karolina miałaby dość siły i umiejętności do wykonania zadania, które pewnie trzeba dopisać do mitycznych prac Herkulesa. Zdumiewające, że nie dano jej szansy, a sposób, w jaki utrącono jej misję budzi najgorsze skojarzenia z intryganctwem, by nie nazwać tego jeszcze gorszymi słowami. Ten numer z szantażem prokuraturą, jakiemu poddano dyrektorkę PISF, powinien być zapisany w księdze hańby Ministerstwa Kultury.
Ale ta sprawa ma tym bardziej poważny charakter, że może stwarzać niebezpieczny precedens. Jeśli Ministerstwo Kultury bez żadnych skrupułów wytacza wobec podległego sobie dyrektora największe armaty, to właściwie, jak ma wyglądać przyszłość funkcjonowania każdej instytucji kultury? Czy relacja między władzą a osobami, które biorą na siebie odpowiedzialność kierowania teatrami, muzeami, filharmoniami etc. ma być w pełni transparentna, jak byśmy oczekiwali, czy też pozwolimy, aby decydowały o niej zakulisowe, brudne gry.
Dlatego byłoby nieszczęściem, gdyby dymisja Karoliny Rozwód została przemilczana. Na razie nie wiadomo, jak się do niej odniesie środowisko filmowe. Przykro to powiedzieć, ale nie ma ono publicznego autorytetu. Agnieszka Holland zabiera głos w najważniejszych sprawach, potrafi krytykować władze i budzić sumienie środowiska. Ale jej wypowiedź na „współKongresie Kultury” odnosząca się do skandalu z rezygnacją dyrektorki PISF nie zabrzmiała wyraźnie.
Przykro też, że w sprawie Karoliny Rozwód nie słychać głosu solidarności tych niezliczonych aktywistek kultury, które podnoszą raban, gdy władza, zwłaszcza tzw. patriarchalna, dopuszcza się niegodziwości wobec kobiet.
Jednoznaczne stanowisko zajęło Stowarzyszenie Dyrektorów Teatru, bo zrozumiało, na czym polega powaga problemu:
„Pani Karolina Rozwód cieszy się powszechną opinią osoby rzetelnej i uczciwej. Jeżeli popełniła błąd, miała prawo oczekiwać, w ramach poprawnej relacji z organizatorem, że sprawa zostanie wyjaśniona, a postępowaniem organizatora będą kierować wyroki sądu po wnikliwym przebadaniu dowodów. Potraktowanie jej jako potencjalnej przestępczyni i wymuszenie złożenia rezygnacji ze stanowiska pod groźbą postępowania prokuratorskiego to precedens, który mija się ze standardami społeczeństwa obywatelskiego, demokracji, praworządności i przyzwoitości. Trwa Współkongres Kultury; ważnym przedmiotem debat i rozmów są m.in. złe praktyki między organizatorami a instytucjami. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego swoim postępowaniem daje przyzwolenie na stosowanie złych wzorców”.
Nie wiem, czy na panelu pt. „Jak władze robią nas w… i co z tym zrobić”, który odbył się na „współKongresie Kultury” była mowa o tym, że kierownictwo Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego zrobiło w chuja Karolinę Rozwód. Ale na pewno wszyscy powinni się zastanowić, co z tym zrobić.
Jak odejdzie pani minister, to głos Agnieszki Holland zabrzmi wyraźnie.