Było chyba piętnaście po dziewiątej, gdy światła na scenie zgasły. Na wielkich ekranach z boku pojawiła się specjalna wizualizacja. Z głośników dobiegała uwertura. Ludzie wstali ze swoich miejsc, podniosła się wrzawa, wszyscy wiedzieli, że to już już. I wtedy w punktowym świetle zobaczyliśmy Paula McCartneya. W czarnym surducie, białej koszuli i z przewieszoną basówką. Pozdrawiał publiczność, by za chwilę stanąć przy mikrofonie. Światła się rozpaliły i zespół zaczął grać intro do Eight days a week. Dziewczyna, która stała z tyłu, miała kartkę z wypisanym po angielsku tekstem: „Czekałam na ciebie 26 lat. Mam 26 lat”. Ale obok mnie byli ludzie,