Wszyscy kochają Maję

Wczoraj w Instytucie Teatralnym bardzo piękna promocja nowego wydania Pejzażu – rozmów Barbary Osterloff z Mają Komorowską. Trawestując tytuł sztuki Patricka, wyreżyserowanej przez Jerzego Jarockiego, w której aktorka zagrała 50 lat temu w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, a była to jej pierwsza rola teatralna po opuszczeniu Laboratorium Grotowskiego – przyszli wszyscy, którzy kochają Maję. A pośród znakomitych gości warto wymienić osoby ojca Ludwika Wiśniewskiego i prof. Adama Strzembosza. Książka wydana, jak zwykle z ogromną starannością przez Instytut Teatralny, została wzbogacona o dodatkowe rozmowy dotyczące ról Mai Komorowskiej w przedstawieniach Krystiana Lupy, a także teksty i wypowiedzi o niej autorstwa Marii Prussak, siostry Alberty, wdzięcznych uczniów: Agnieszki Glińskiej, Marcina Przybylskiego, Julii Kijowskiej. Osobne miejsce zajmują wspomnienia Mai Komorowskiej poświęcone bliskim jej osobom, w tym bratu bliźniakowi. Wreszcie końcową część książki stanowi Kronika twórczości Mai Komorowskiej, sporządzona przez Marię Napiontkową wedle najlepszego wzoru „żywotów”, których twórcą był Józef Szczublewski.

Książka ma rzecz jasna wartość samą w sobie i do jej lektury trzeba koniecznie wrócić. Ale i rozmowa, którą poprowadził Remigiusz Grzela, z obiema autorkami, dała jakąś otuchę, co w dzisiejszym marnym czasie jest rzeczą niebagatelną.

W trakcie tego spotkania pomyślałem, że jeśli będzie taka okazja, to zadam bohaterce wieczoru następujące pytanie: czy możemy mieć nadzieję (a przecież Maja Komorowska tak często przywołuję potrzebę nadziei), że zobaczymy ją na scenie w nowej roli? I jeśli kiedyś Pejzaż zostanie wznowiony, to Basia będzie mogła zrobić kolejny suplement. W rozmowie jednak Maja Komorowska wyznała, że nie znajduje dla siebie propozycji, że nie czuje się aktorką, która musi grać, że te spektakle, w których wciąż występuje (Szczęśliwe dni, Mimo wszystko) są dla niej ponawianym za każdym razem doświadczeniem spotkania z widzami. Wreszcie bardzo dobrze czuje się w takich kontaktach z publicznością, gdy mówi własnym głosem, wzbogaconym recytacją poezji. I patrząc, i słuchając Mai Komorowskiej podczas wczorajszego wieczoru wyraźnie zrozumiałem, że rzeczywiście ten właśnie rodzaj obecności rekompensuje jej sceniczne kreacje. W tej obecności niezwykle ujmujący jest kontrast między pewnego rodzaju fizycznym chaosem, który przejawia się w gestach Mai Komorowskiej, w tym ciągłym odruchu poprawiania okularów, w sposobie mówienia, w którym wypowiadane zdania się zacinają, rozpoczęte nie kończą się – ale w tym całym bałaganie kryje się jednocześnie jakaś wewnętrzna siła aktorki czy po prostu osoby. Można się domyślać, że ta siła była wystawiana na liczne próby i może w ich wyniku się hartowała. Stoi za nią zapewne także wiara. Można nie podzielać tego z uporem powtarzanego przesłania Mai Komorowskiej, że trzeba robić to, co jest możliwe, że należy podtrzymywać dialog, trwać pomimo wszystko, podejmować trudy tych, którzy odeszli, że wreszcie nie wolno tracić nadziei. W obliczu tej rzeczywistości, którą mamy, łatwo o zniechęcenie. Ale póki Maja Komorowska swoje credo wypowiada, to jakiś sens życia się zachowuje.

Pani Maju, dobrze, że pani jest.

1 028 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.