Szanowny Panie Konstanty

Piszę do Pana, choć nie wiem, czy mnie Pan pamięta. Ponad 30 lat temu jako student Wydziału Wiedzy o Teatrze byłem u Pana w redakcji „Dialogu”. Nasz dziekan, a Pana kolega redakcyjny, Jerzy Koenig, zlecił nam pisanie referatów o różnych ważnych postaciach życia teatralnego, zachęcając, byśmy uprzednio się z nimi spotkali. Wybrałem Pana, bo oczywiście, wiedziałem, kim Pan jest, czytałem Półmrok, ale przede wszystkim ciekawiła mnie legenda, jaka Pana otaczała: najlepszego polskiego krytyka, który przestał pisać o teatrze.

Mam w oczach Pana obraz, siedzącego za biurkiem zawalonym papierami, palącego papierosa za papierosem i cierpliwie odpowiadającego na pytania. Zza okien nieustannie dochodził hałas przejeżdżających Puławską tramwajów. Zapytałem na koniec, czy nie przyszedłby Pan do Szkoły Teatralnej na spotkanie z moimi kolegami. Pan się zgodził, choć zastrzegł, żeby to nie był wykład, tylko rozmowa. I tak się to odbyło. Pamiętam, jak Tomek Mościcki Pana atakował, dlaczego tak znakomity krytyk nie pisze recenzji? A Pan się wykręcał od odpowiedzi, w końcu stwierdził: jak się zdarzy coś ciekawego, to może znowu napiszę.

Więcej już Pana nie spotkałem.

Odszedł Pan pamiętnego lata 1989 roku, kiedy tak dużo się działo. „W całej polskiej naturze przemiana” – jak mówią w Weselu. Szkoda, że Pan nie zobaczył, jak PRL ostatecznie upadł. W końcu całe swoje aktywne życie stracił Pan w tamtej rzeczywistości. Męczyła Pana, co dawało się wyczytać między wierszami Pana tekstów, bo przecież inaczej nie można było. Od lat siedzę z kneblem w gębie – wyznał Pan, gdy na chwilę cenzura zwolniła nieco śrubę. Pana milczenie było znaczące. I nie chodziło tylko o to, że teatr najpierw instytucjonalny, a potem alternatywny przestał Pana obchodzić. Jeśli widział Pan w teatrze figurę życia, jeśli chciał Pan pisać o teatrze, by pisać o życiu, to w tamtym systemie najzwyczajniej nie było to możliwe, chyba że się posiadło umiejętność wyrażania aluzjami, metaforami, niedomówieniami. Teatr w tym się nieźle wtedy wyszkolił. Ale czy Panu o to chodziło, żeby w krytyce zajmować się rozszyfrowywaniem takich rebusów?

Pisał Pan, że żywy teatr to taki, który uznaje jedynie czas teraźniejszy, rozgrywa się zawsze tu i teraz, dziś wieczorem w naszym mieście. Nie wiem, czy postulat ten ma zastosowanie w obecnych czasach. Dzisiaj, co się dzieje w mieście znacznie szybciej opowiedzą media, których Pan nie znał. Teatr może byłby bardziej przydatny do tego, by próbować zrozumieć, co się dzieje w naszym mieście. Z tym jest kłopot.

A z Pana postulatów, bardzo wielu, najbardziej przebił się chyba ten o „pisaniu na scenie”. Nie uwierzyłby Pan, że nawet w tych nielubianych przez Pana normalnych teatrach repertuarowych powstają spektakle tworzone tą właśnie metodą. Twórcy pewnie nawet nie wiedzą, że Pan już 50 lat temu przeciwstawiał ją dramaturgii pisanej przy biurku. Ciekawe, co by Pan powiedział o tych realizacjach? Może niektóre by się Panu spodobały, ale podejrzewam, że gdyby Pan więcej tego pooglądał, to miałby Pan materiał na kolejny felieton, jak ten słynny pt. Wiosna w konfekcji, w którym wyśmiewał Pan pseudoawangardowe numery. Chwyty inscenizacyjne są trochę inne, ale rozmaite mody wciąż się panoszą.

A teatry instytucjonalne, teatry-przedsiębiorstwa, na które się Pan zżymał, właściwie niewiele się zmieniły po 89 roku. Wszystkie, które Pan znał, a w niektórych pracował, funkcjonują nadal. Może etatów mają mniej. Samorządy lokalne, które je utrzymują, nie zawsze są mądrzejszymi mecenasami od PRL-owskich urzędników. Układy i układziki rządzą podobnie, dyrektorzy muszą nieźle lawirować. Komercji jest więcej. Najbardziej dotknęła ona aktorów.

Zapytałby Pan pewnie, a co się dzieje w alternatywie? Wie Pan, trudno odpowiedzieć. Bo nie wiadomo właściwie, co teraz jest alternatywą. W Pana czasach było trochę łatwiej rozróżnić. Dzisiaj już na przykład nie mówi się o teatrze studenckim, chociaż chwalimy się, że studentów mamy tak wielu, jak nigdy. Ale raczej wolą się zajmować czymś innym niż teatrem. Niemniej rozmaitych artystów, również zawodowych, którzy próbują tworzyć swoje teatry gdzieś w różnych miejscach jest bardzo dużo, tak że trudno to wszystko ogarnąć. Nie ma jednak dzisiaj kogoś, kto by głosił jak Pan, że tylko alternatywa się liczy, tylko ona jest ważna.

A wie Pan, że jeszcze działa paru niedobitków, o których Pan pisał? Ósemki w Poznaniu – jak dawniej wciąż walczą. Gardzienice mają piękny ośrodek.

No i ciągle się pytamy: co z dziedzictwem Grotowskiego? I wtedy przypomina się Pana opis Apocalypsis cum figuris.

Z alternatywą, a właściwie z całym teatrem problem chyba dzisiaj polega na tym, że każdy swoją rzepkę skrobie. Nie wiadomo, czy jest jakaś wspólna sprawa, do której ta rzepka może się przydać. Pana ciągnęło do wspólnoty, wierzył Pan, że kontrkultura oparta właśnie na wspólnotowym działaniu może zmienić rzeczywistość. I może jest w tym nadal sens, ponieważ znowu mamy „burzliwą pogodę”.

Tu by Pan się dopiero obśmiał, co to się porobiło. Jakie koło zatoczyliśmy (bynajmniej nie tryptyk). Obecna władza na pewno by Panu coś przypominała. Ale nie wiem, czy rodaków by Pan rozpoznał, przynajmniej część z nich. My w Warszawie w każdym razie ciągle jesteśmy nimi zdumieni. Co niestety może niezbyt dobrze o nas świadczy.

I nie wiem, czy Pana Witkacy wystarcza, by to wszystko pojąć, choć tak wiele przewiedział, nie tylko prokuratora Scurvy i dziarskich chłopców.

W wywiadzie dla Krystyny Nastulanki, który 40 lat temu ukazał się w „Polityce”, mówił Pan, że tyle jest rzeczy ciekawszych od teatru, świat jest znacznie ciekawszy. Dzisiaj świat jest tak ciekawy, że czasami by się chciało wrócić do dobrego teatru.

Aha, może interesuje Pana, co słychać w „Dialogu”? Istnieje. Co prawda redakcja już nie ma adresu przy Puławskiej. Trochę jest to inne pismo niż za Pana czasów. W ogóle teraz inaczej funkcjonują tzw. kulturalne periodyki. Mówi się o nich: niszowe i nie wiadomo, czy to komplement, czy obelga. W „Dialogu” pamiętają o Panu. Redakcja przyznaje nagrodę Pana imienia. Nosi jakże ładną nazwę: Kamyk Puzyny. Fajnych ma laureatów.

No i tak to wszystko mniej więcej wygląda.

Szkoda, że nie było Pana z nami przez te ostatnie 30 lat.

Choć nie wiem, czy Pan musiałby czegoś bardzo żałować.

1 200 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.