Pożegnanie Andrzeja Wajdy

„Stał tu, był tu, rozpłynął się, nie ma go” – krzyczy Bogumił Kobiela w tej słynnej scenie we Wszystko na sprzedaż, gdy Andrzej Łapicki próbuje wyciągnąć od niego jakieś wspomnienie o bohaterze, o którym chce robić film. Tym bohaterem jest ukochany aktor, którego pierwowzorem był Zbigniew Cybulski. A potem Kobiela wychodzi za drzwi, za którymi widać napis „cisza”, bo scena rozgrywa się w wytwórni filmowej. To jeden z wielu, bardzo wielu obrazów z filmów Andrzeja Wajdy, który na zawsze zostanie w pamięci.

Od dnia śmierci reżysera – jednak niespodziewanej, bo mimo sędziwego wieku wydawało się, że wciąż będzie z nami – czytam, oglądam mnóstwo wspomnień. We wtorek msza pożegnalna u dominikanów na Freta, podczas której padło również wiele wzruszających słów w wystąpieniach przyjaciół artysty. Podobnie wczoraj na uroczystości pogrzebowej w Krakowie.

A ja mam takie drobne wspomnienie.

Trzy lata temu napisałem do Andrzeja Wajdy list z zapytaniem: czy widziałby Pan możliwość pracy dla Teatru TV? „Teatr TV ma wciąż swoją wierną publiczność, która potrzebuje Pana nieomylnego wyczucia literatury i emocji, jakie dają aktorzy przez Pana angażowani. Wierzę głęboką, że znalazłaby się taka specjalna propozycja dla Teatru TV pośród wielu projektów, o których Pan myśli”.

Wkrótce otrzymałem odpowiedź:

„Teatr [Telewizji] był zawsze bliski memu sercu, tym bardziej, że realizując pierwsze spektakle w jego początkach usłyszałem od pani redaktor: – Niech pan nie robi tej sceny, on tego nie lubi – czyli ktoś z KC. Ale ważniejsze, że ta pani wiedziała kto miał wtedy telewizor, bo ja nie wiedziałem”.

Pierwszym spektaklem Andrzej Wajdy w Teatrze TV był Wywiad z Ballmeyerem wg opowiadania Kazimierza Brandysa. Premiera odbyła się 11 czerwca 1962 roku. Rok wcześniej Wajda nakręcił Samsona również wg prozy Brandysa. Pośród 40 filmów Wajdy akurat o tym mniej się pamięta. Ale Wywiad z Ballmeyerem oglądany po latach jest ciekawostką. Bohaterem jest amerykański dziennikarz, który przeprowadza wywiad z hitlerowskim zbrodniarzem. Dziennikarz, kierując się uniwersalną etyką, usiłuje zrozumieć psychikę generała SS. Ten jednak odżegnuje się od prostych kategorii dobra i zła. Nie czuje się odpowiedzialny za wyniszczenie ludności na wyspie Barnum, ponieważ, jak przypomina, współuczestnikami zagłady byli sami jej mieszkańcy. Hitlerowcy wykorzystali ich konflikty na tle religijnym. Historia wcale nie wyjątkowa pośród wojennych zbrodni. Ballmeyera zagrał Władysław Krasnowiecki. W pierwszej scenie wywiadu Wajda ani razu nie pokazał jego twarzy. Kamera cały czas skupiona jest na dziennikarzu, którego zagrał Gustaw Holoubek. Czy to nie było w ogóle jedyne spotkanie w pracy Holoubka z reżyserem? Szukam w pamięci ról aktora w filmach Wajdy i nie znajduję. Holoubkowi w spektaklu jeszcze partneruje Beata Tyszkiewicz, jako ładnie prezentująca się w łóżku niemiecka dziennikarka.

O jaką scenę mogło chodzić, której kręcenia nie zalecała redaktorka z telewizji? – nie wiem.

W liście Andrzej Wajda wyraził chęć spotkania. Dopisał jedynie: „byle poza Telewizją”.

Spotkaliśmy się pewnego zimowego dnia, ja jeszcze raz zaprosiłem mistrza do rozważenia propozycji pracy dla Teatru TV, nie sugerując wszakże, co by to miało być. – Pan zawsze czuł, co należy robić. Wajda obiecał zastanowienie się. Dla mnie ważne było, że nie odrzucił zaproszenia.

Po jakimś czasie zobaczyliśmy się podczas promocji jego korespondencji z Jarosławem Iwaszkiewiczem, którą wydały Zeszyty Literackie. Przypomniałem mu naszą sprawę i ku mojemu zaskoczeniu powiedział:

– Niech pan przeczyta Domek z kart Zegadłowicza.

Sztukę znałem jedynie z opisów, pamiętałem, że wystawił ją w czasach stalinowskich Erwin Axer w Teatrze Współczesnym i była nawet przez niego sfilmowana. Sięgnąłem jednak do tekstu. Dramat rozgrywa się tuż przed wybuchem wojny, a ostatni akt już we wrześniu 1939 roku. Bohaterem jest dziennikarz, który krytykuje rządy sanacyjne, przez co staje się ofiarą represji. Zegadłowicz rozprawia się z tromtadracją elit w obliczu nadchodzącej katastrofy, ale najbardziej kuriozalne jest zakończenie sztuki, gdy uwięzionego w Berezie dziennikarza uwalniają po 17 września sowieccy żołnierze. Zegadłowicz napisał Domek z kart niedługo po klęsce wrześniowej, więc mógł ją w ten sposób odreagować. Ale dzisiaj przypomnienie tego dramatu wydało mi się mocno kłopotliwe. Nie widziałem w nim takiej szansy, jaką dała np. adaptacja powieści Kadena Bandrowskiego Bigda idzie!, którą po mistrzowsku Wajda zrealizował dla telewizji.

Napisałem do Andrzeja Wajdy o swoich wątpliwościach co do wyboru utworu Zegadłowicza. Szybko odpowiedział:

„Przeczytałem Domek z kart i przyznaję rację, to było ‘coś’ tuż po wojnie. Dziś widownia nie wie co to Robotnik czy Polska zbrojna, którą prenumerował Ojciec, oficer WP przed wojną. Nie mówiąc o zakończeniu, dziś nie do przyjęcia. Pomyliłem się całkowicie!”.

List kończyło zdanie: „Czekam ewentualnych propozycji i sam rozejrzę się za czymś przydatnym na te czasy”.

Zdecydowałem się wtedy złożyć Andrzejowi Wajdzie propozycję, o której myślałem właściwie od początku. A miałem jeszcze wtedy wiarę, że to jest to, o co powinno chodzić w Teatrze TV. Nie dla wszystkich było to oczywiste, podnoszono różne wątpliwości, ale ja wciąż powtarzałem jeden tytuł: Król Lear. Tragedia Szekspira nigdy nie była wystawiona w naszym Teatrze TV, choć przecież mieliśmy aktorów, którzy mogli zagrać rolę tytułową. Sam Wajda reżyserował sztuki Szekspira, nawet specjalnie dla telewizji zrobił kiedyś Makbeta z Tadeuszem Łomnickim. Była dodatkowa okoliczność, aby zdobyć się na to wyzwanie: szekspirowska rocznica 400-lecia śmierci w 2016 roku. Nie ulegało wątpliwości, że realizacja Króla Leara powinna być spotkaniem wielkiego reżysera i wielkiego aktora.

Bodaj przy okazji jakiejś obecności Andrzeja Wajdy w TVP Kultura zapytałem go wprost: a może Król Lear? – A z kim? – zapytał. Wymieniłem nazwisko aktora, z którym nawet już rozmawiałem o tej roli. Reżyserowi wyraźnie zaświeciło się oko i poczułem u niego ten rodzaj entuzjazmu, o którym niejednokrotnie opowiadali jego współpracownicy. Staliśmy na tym słynnym korytarzu, po którym biegała Krystyna Janda w Człowieku z marmuru, Andrzej Wajda mówił, co może być trudnością w telewizyjnej inscenizacji dzieła Szekspira, ale co daje możliwości. – Trzeba by dobrze obsadzić córki – powiedział na koniec.

Rozstaliśmy się nie tyle umówieni, co z zasianym ziarnem.

Ale jak to bywa: najlepsze pomysły na ogół nie udaje się zrealizować. Jakiś czas korespondowałem z Andrzejem Wajdą w sprawie Leara, aż wreszcie podziękował jednak za tę propozycję. W ostatnim liście, jaki od niego otrzymałem, napisał: „Rzecz w tym, że nie mogę ze względu na stan zdrowia przyjąć jakichkolwiek odległych zamówień, a na bliższe terminy mam już projekty kinowe”.

Tym projektem był film Powidoki – jak się okazało ostatnia praca Andrzeja Wajdy.

Królem Learem usiłowałem zainteresować jeszcze dwójkę wybitnych naszych reżyserów. Różne okoliczności, właściwie niezależne od nich, stanęły na przeszkodzie, by produkcja doszła do skutku. Dzisiaj nie ma to już większego znaczenia.

O spektaklach Andrzeja Wajdy w Teatrze TV mniej się mówiło teraz, gdy wspominano jego twórczość. Sam odstąpiłem nasz teatralny wtorek w TVP Kultura kolegom z redakcji filmowej, by mogli przez cały tydzień przypominać filmy mistrza, akurat we wtorek emitowany był Kanał. Ale do jego przedstawień będziemy wracać, tym bardziej że do telewizji przeniesiono kilka wybitnych spektakli teatralnych Wajdy: Zbrodnię i karę, Hamleta (IV) czy w specjalnej wersji Noc listopadową. Szkoda tylko, że nie udało się to z Biesami. A jeszcze trzeba pamiętać, że zasługą reżysera było sfilmowanie Umarłej klasy Kantora.

W homilii u dominikanów ks. Luter powiedział:

„Razem z Wajdą odchodzi do przeszłości nasze ‘my’, nasza nieinfantylna i niemegalomańska opowieść o sobie, mistrzowski obraz, w którym mogliśmy siebie poznawać i siebie kochać, coś, co nas tworzyło i łączyło. Odchodzi-my, odchodzimy. Lato się w nas przełamało”.

 

 

 

997 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.