O strachu z powodu banana

Ciekawa sprawa z tą bananową aferą w Muzeum Narodowym. Pokazuje bowiem w groteskowy sposób mechanizm strachu, rządzący cenzuralnymi decyzjami.  Przy czym najmniej istotny jest lęk, że rzeczywiście dzieło sztuki może wywołać zgorszenie. Decyduje opinia, że może się tak stać, ale opinia ta musi pochodzić ze źródła, które budzi strach. Praca Natalii L.L. mogła sobie wisieć spokojnie na wystawie w Muzeum Narodowym i nikt by nie zwrócił na nią specjalnej uwagi, aż list oburzonej matki wysłany do Ministerstwa Kultury uruchomił lawinę. To zresztą charakterystyczne, że zwykle ci, którzy czują się obrażeni dziełem sztuki, nie kierują się bezpośrednio do jego twórcy lub do instytucji, która go reprezentuje, lecz od razu do urzędu nadzorującego. Ta interwencja o charakterze donosu wytwarza atmosferę strachu. Bo urząd musi zareagować. Może oczywiście sprawę zbagatelizować, ale może nadać jej odpowiedni bieg. W tym przypadku dyrektor MN został poproszony o wyjaśnienie. I tu zapewne wystąpiły poty, które tak dobrze opisał w odniesieniu do urzędników Gogol.

Na reakcję dyrektora zadziałał dodatkowy kontekst. Przecież w tym roku rządzi hasło: wara od naszych dzieci. Nie chodzi przy tym o to, czego mogą się bać dzieci (a mogą wielu prawdziwych zagrożeń), idzie raczej o to, czym można straszyć rodziców w rzekomej trosce o ich dzieci. Partia rządząca opiera przecież częściowo na tym kampanię wyborczą.

I zapewne ten kontekst sprawił, że dyrektor wyszedł naprzeciw oczekiwaniom, których prawdopodobnie się spodziewał. Wyzwolił się także podstawowy strach o swoją głowę. Nie byłoby miło, gdyby ją niepotrzebnie narazić. Ma się tyle przyjemności z zajmowanego stanowiska i wystawić się na ryzyko ich utraty? W imię czego?

Mechanizm tego samonapędzającego się strachu jest uniwersalny i bynajmniej nie tylko przypadek dyrektora Muzeum Narodowego służy tu za przykład. A czym się kierował prezydent Rzeszowa, gdy nakazywał wstrzymanie prób spektaklu w Teatrze Maska? Czy rzeczywiście martwiła go wymowa przedstawienia? Nie, wystraszył się pomruków niezadowolenia środowiska, z którym nie chce zadzierać.

Porzekadło głosi, że strach jest złym doradcą. Dyrektor MN musiał się wycofać ze swej decyzji o ocenzurowaniu wystawy, gdy spotkała się ona w tzw. mediach społecznościowych z ośmieszającą reakcją. Swoją drogą strach najbardziej boi się śmiechu. Można by posługując się niezbyt wyrafinowaną metaforą stwierdzić, że dyrektor znalazł się w sytuacji postaci ze slapstickowej komedii: wywalił się na skórce od banana. I stało się to, zanim w ogóle doszło do zapowiadanej manifestacji pod Muzeum Narodowym. A żeby było jeszcze śmieszniej: znów zadziałał strach – częściowo przed całą kampanią, jednak w większej mierze wywołany niezadowoleniem mecenasa z powodu obrotu sprawy.  Tak więc dyrektor się skompromitował na całej linii, bo przestraszył się tego, co narobił.

Można by oczywiście się pocieszać, że jak to u Fredry w „Damach i huzarach” – rozum wrócił. Ale nie ma co żywić nadziei, że ten przypadek czegoś nauczy. Z całą pewnością należy się spodziewać, że gdzieś u kogoś strach znowu się ujawni. Jakiś spektakl zostanie niedopuszczony, albo wystawa, albo inne dzieło sztuki.

PS. Zastanawiałem się przy okazji całej tej historii, jakie w teatrze było „emblematyczne” wykorzystanie banana i przyszła mi na myśl przede wszystkim Ostatnia taśma Becketta w pamiętnym wykonaniu Tadeusza Łomnickiego. Aktor zbudował całą etiudę z pożerania przez Krappa bananów. Przedstawienie miało premierę w latach 80., gdy tych egzotycznych owoców nie można było kupić w sklepach poza jednym miejscem – bazarem na Polnej. I tam je właśnie nabywano dla potrzeb spektaklu. Ci, którzy go widzieli, pamiętają to uczucie zazdrości, że aktor tak ostentacyjnie opycha się bananami.

Dobrze, że dzisiaj możemy jeść je do woli.

A że to się może erotycznie kojarzyć? Chcielibyście wrócić do czasów, gdy się nie kojarzyło, bo się nie jadło?

1 105 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.