Moje przygody z wojskiem

W Święto Wojska przypominają mi się moje spotkania z tą instytucją. Jako dziecko PRL-u nabyłem do armii zdecydowanie niechętnego stosunku. Widmo pójścia do wojska napawało mnie grozą tak jak chyba większość chłopaków, których na pierwszej komisji uznano za zdatnych do służby. Oddalał je wybór studiów, o tyle szczęśliwy w moim przypadku, że w latach 80. absolwenci Szkoły Teatralnej (dotyczyło to także kończących Wydział Wiedzy o Teatrze) byli zwalniani nawet z półrocznego szkolenia podoficerskiego. Ale nie ominęło nas studium wojskowe na III roku. Były to wspólne zajęcia z kolegami z Wydziału Aktorskiego (wśród których byli znani później artyści filmu, teatru i telewizji, jak Artur Żmijewski, Tomek Sapryk, Sławek Pacek), na które trzeba było chodzić do siedziby ASP na Krakowskim Przedmieściu.

Oczywiście dla wszystkich, którzy przeżyli studium wojskowe jest ono niewyczerpanym źródłem anegdotycznych wspomnień. Dla nas było może to o tyle ciekawe doświadczenie, patrząc z dzisiejszej perspektywy, że na przykładzie studium można było zobaczyć jak rozpada się komuna. Zajęcia odbywaliśmy bowiem w roku akademickim 1988/89, a więc w wyjątkowo gorącym czasie politycznym. Początkowo odnoszono się do nas z pewną surowością, żebyśmy nie myśleli, że skoro kształcimy się na komediantów i jakichś tam krytyków, to wojsko będzie nam pobłażać. Rano zajęcia zaczynały się od musztry, z której w pewnym momencie jednak zrezygnowano. Dosyć znamienne było również to, że chyba tylko raz dano nam do ręki broń. Nigdy natomiast nie udaliśmy się na żadne ćwiczenia strzeleckie. Zajęcia głównie były poświęcone zagadnieniom teoretycznym związanym z wojskowością i rzecz jasna historii, w szczególności szlakowi bojowemu armii od Lenino do Berlina. Pamiętam, że kiedy major G. zakończył na ten ostatni temat wykład i zwrócił się do nas z sakramentalną kwestią:

– Czy studenci mają jakieś pytania?

podniosłem rękę i zapytałem:

– Czy Polska wygrała II wojnę światową?

Major spojrzał na mnie wzrokiem, w którym dla odmiany kryło się pytanie: debil czy prowokator? Wyjaśniłem jednak, skąd moje wątpliwości: przecież w stosunku do okresu przedwojennego straciliśmy prawie 1/3 terytorium. A ponadto przestaliśmy być w pełni suwerennym krajem. Fakt, że ośmieliłem się w ten sposób odezwać, świadczył jednak o tym, iż ci nasi oficerowie przestawali być specjalnie groźni i można było ich prowokować. Może nie wszyscy dawali się podpuszczać, niektórzy robili wciąż srogie miny przedstawicieli władzy, jak np. pułkownik B., opiekun Szkoły Teatralnej. Pewnego razu, nie pamiętam, z jakiego powodu wypalił:

– Niektórzy z panów mają takie teczki na Mostowskich – i tu palcami pokazał odpowiednią grubość. W pałacu Mostowskich, przypomnę młodym czytelnikom, mieściła się siedziba Służby Bezpieczeństwa.

Najgorzej chyba jednak wszyscy wspominają pułkownika G., który był typowym reprezentantem wojskowego chamstwa i prostactwa. W garnizonie to by nam dał popalić, ale na zajęciach też potrafił zaleźć za skórę. Żeby jakoś odreagować awersję do niego napisaliśmy litanię do pułkownika G., która polegała na tym, że każdy na kartce wpisywał jakieś najgorsze plugastwa pod adresem rzeczonego. Pamiętam, że ja wpadłem na taki koncept:

– Ty chuju w kostkę złożony.

Zawsze wydawało mi się, że złość dobrze jest czasami pokryć dowcipem.

Nie było mi do śmiechu przy innej okazji. Na którychś zajęciach z kolegą Cezarym Gmyzem graliśmy pod ławką w szachy. Tak, z tym Gmyzem – zapewniam, że na studiach był fajnym, inteligentnym chłopakiem, który zaczytywał się w Bułhakowie i który był świetnym towarzyszem wszelkich imprez. To było 30 lat temu. Dzisiaj obawiam się, że nie zagrałbym z nim w szachy. No, ale wtedy na zajęciach studium wojskowego tak się zapomnieliśmy w grze, że nie zauważyliśmy, że oficer stanął przy naszej ławce i warknął:

– Szach i mat.

Padł na nas przestrach nie dlatego, że karą za ten incydent mogło być wyrzucenie ze studium. Gorsze było to, że musielibyśmy je powtarzać w następnym roku, a mieliśmy w grupie kolegów ze starszych roczników, którym takie nieszczęście się przydarzyło. Ale jakoś nam się upiekło. Wojskowi najwyraźniej czuli, że ich czas mija.

Na koniec tylko czekał nas egzamin, który miał jeszcze swój ciężar. Zawsze powtarzam, że na studiach najgorsze egzaminy mieliśmy z Czechowa u Andrzeja Wanata i właśnie na studium wojskowym. Losowało się pytania jak na maturze. Pamiętam, że ku żalowi kolegów, trafiło mi się zadanie: rozłożyć i złożyć oraz podać dane taktyczno-bojowe kbk ak, czyli sławnego kałasznikowa. Nie wiem, jakim cudem, ale udało mi się to zrobić na tyle dobrze, że dostałem czwórkę z plusem. Jak później stwierdził major G.: byłaby piątka, ale wycior włożyłem w nieodpowiedniej kolejności.

Szczęśliwie z wojskiem już nie miałem więcej do czynienia, jeśli nie liczyć jeszcze drobnego epizodu. Niedługo po studiach, pracowałem już w redakcji „Teatru”, zadzwonił Lech Śliwonik i powiedział, że jego kolega jest szefem działu kultury przekształconego właśnie z „Żołnierza Wolności” dziennika „Polska Zbrojna” i poszukuje recenzenta teatralnego. Pomyślałem: czemu nie? Wiatr odnowy wiał, „w całej naturze przemiana” – jak mówią w Weselu, może trzeba kaganek teatralnej oświaty ponieść naszej nowej, już nie ludowej armii? Wymyśliłem sobie koncept, że będę w tych recenzjach przemycał jakieś związki z wojskiem. Niedługo mi się to udawało. Zmienił się szef działu kultury, a nowy stwierdził, że nie chce tekstu o, jak się wyraził: Gardziewicach. Rzeczywiście nie dostrzegłem we Włodzimierzu Staniewskim epoletów generalskich i moja służba teatralna na rzecz polskiego żołnierza się zakończyła.

A dzisiaj? Jaki jest mój stosunek do armii? Nie jestem ja może takim pacyfistą, żeby twierdzić kategorycznie, że wojsko jest niepotrzebne. Nie podzielam co prawda amatorskiego zamiłowania do militariów, które teraz się szerzy z niepokojącą siłą. Ale taka jest ludzka natura, że niektórzy lubią wojsko i dobrze się w nim czują. A poza tym żołnierz to żołnierz. Największym nieszczęściem jest głupi dowódca.

PS. Tytuł niniejszego wpisu pozwoliłem sobie powtórzyć za książką Mariana Brandysa, ale on miał zupełnie inne i barwniejsze przygody.

1 576 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.