Kleczewska

Czytam w „Gazecie Wyborczej” wywiad z Mają Kleczewską. W pewnym momencie powiada, że w teatrze potrzeba więcej realności. Żałuje w związku z tym, że nie mogła zaangażować prawdziwych schizofreników do spektakl „Marat/Sade” w Narodowym.

Obawiam się jednak, że ten postulat „wprowadzenia realności” ujawnia tak naprawdę niewiarę w moc twórczą teatru. Dlaczego na przykład tyle przedstawień, realizowanych nawet przez tradycyjne, instytucjonalne teatry, granych jest w tzw. miejscach nieteatralnych? Tak jakby spektakl w nieczynnej fabryce, na dworcu albo w prywatnym mieszkaniu miał lepiej dotrzeć do widza. Widziałem wiele świetnych takich przedstawień, ale o ich wartości nie decydowało wyłącznie miejsce grania. To dążenie do „realności” zabija również sztukę scenografii, którą zaczęły zastępować wszelkiego rodzaju wideoprojekcje. Kamery, monitory, ekrany są dzisiaj stałym elementem dekoracji. Widz ogląda na nich aktorów, co też robi się kuriozalne, ponieważ rodzi się pytanie: po co chodzić do teatru, jeśli żywego aktora mamy obserwować jak w kinie albo w telewizji? Paradoksem teatru jest to, że nieprawdziwe w nim wydaje się to, co w założeniu ma być prawdziwe. Najbardziej naturalistyczne efekty na scenie są sztuczne. Można do występu zatrudnić nie aktorów, lecz prawdziwe osoby, wykonywać różne fizjologiczne czynności, spółkować, zabijać (jeszcze nie człowieka, ale na przykład zwierzęta, czym bulwersował niedawno pewnien Hiszpan). Tylko że to już jest kres możliwości realnego teatru. A sztuczność w teatrze ma możliwości nieograniczone, tzn. ograniczone tylko wyobraźnią artysty i widza.

Rozumiem, że postulat „więcej realności” może być reakcją na teatr oddalony od rzeczywistości, konwencjonalny, martwy, pozostający sam dla siebie. Ale mam wrażenie, że w dzisiejszym teatrze artystycznym za mało jest wyobraźni, a nie realności. Maja Kleczewska chce więcej realności, ale na szczęście w jej spektaklach widzę dużą wyobraźnię.

637 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.