Jubileusz

25 lat temu – 1 lutego 1990 roku – zacząłem pracować w redakcji miesięcznika „Teatr”. Byłem wtedy na IV roku Wydziału Wiedzy o Teatrze, a propozycję pracy ze strony redaktora naczelnego, naszego wykładowcy, Andrzeja Wanata, otrzymała jeszcze dwójka kolegów z roku: Natalia Adaszyńska i Marek Zagańczyk. Mieliśmy pracować we trójkę na jednym etacie.
Z dzisiejszej perspektywy tamten czas wydaje się jakimś cudownym zrządzeniem losu. Bodaj dwa lata wcześniej mój rok wyszedł z inicjatywą, by wydłużyć studia. Chcieliśmy tego, bo było nam dobrze w Szkole i ze sobą, a przede wszystkim nie bardzo wiedzieliśmy, co będziemy robić po studiach, które powoli kończyliśmy. O dziwo, tę inicjatywę poparły władze wydziału i Szkoły, a zgody udzieliło Ministerstwo Kultury. I tak nasz rocznik był pierwszym, który studiował o semestr dłużej, następne już miały studia 5-letnie. Młodsi koledzy jednak tak się nie cieszyli z prezentu, który im zrobiliśmy. Bo oto nastąpiły większe zmiany, historia obróciła swoje koło i nagle otworzyły się całkowicie nieznane wcześniej możliwości i szanse pracy. Jak to mówią w Weselu: „W całej polskiej naturze przemiana”. Nie wiem, czy jeszcze to się kiedyś powtórzy, by całe pokolenie dostało takiego kopa. Wyzwoliła się jakaś nieprawdopodobna energia, która wytrąciła nas całkowicie z PRL-owskiego marazmu. Powstawały nowe gazety, nowe radiostacje, wkrótce telewizje, nie mówiąc o biznesie – wszystko stało otworem i zapraszało do korzystania. Młodszym kolegom nie chciało się dłużej studiować, skoro mogli zaczynać kariery dziennikarskie, polityczne i inne. Dlatego w tym czasie nastąpiła taka zapaść w pisaniu prac magisterskich. Mam kolegów z roku, którzy dopiero nie tak dawno obowiązku tego dopełnili, a są już autorami niezliczonych publikacji i książek.
A ja poszedłem do pracy w redakcji szacownego miesięcznika „Teatr”. Uznałem, że skoro kształcę się na krytyka, to spróbuję nim być zawodowo. Czy dzisiaj postąpiłbym podobnie? Moja matka często powtarza: a też ci się ten teatr zachciał, trzeba było zostać prawnikiem, a najlepiej lekarzem. Matka to matka, ale rację ciężko jej przyznać.
Redakcja „Teatru” mieściła się przy ulicy Jakubowskiej 14 w budynku, który nie był szczególnym wytworem architektury. Owszem, otoczenie miłe – Saska Kępa, która nie była jeszcze takim salonem jak dziś, ale „pachniała bzem”. (Nb Agnieszka Osiecka podobno za młodu mieszkała z rodzicami w tym samym domu i czasami nas odwiedzała w redakcji, by oddawać się sentymentom.) Dzisiaj wydaje się już to nieprawdopodobne, ale wtedy w lutym 1990 roku w redakcji pracowało 16 osób. Kiedy człowiek spóźnił się na kolegium, to musiał po całym lokalu szukać krzesła. Część osób miało już dłuższy staż pracy: sam Wanat, Basia Osterloff, Andrzej Multanowski, pani Hania Partyka-Sarnecka – doświadczona adiustatorka tekstów, mój brat, no i nieoceniona pani Danusia – maszynistka (to były jeszcze czasy, że teksty przepisywało się na maszynie). Obok nas z Natalią i Markiem pojawiły się nowe osoby: pani Małgosia Dzieduszycka, która objęła tzw. dział zagraniczny, Krzyś Dużyński, Tomek Kubikowski, Lidka „Wiesz” Wójcik, Łukasz Ratajczak, no i jeszcze Ewa Komendowska, która prowadziła sekretariat oraz pani Wiesia Ostrowska, która była redaktorem technicznym. Tyle osób zajmowało się pismem „Teatr”.
Rządził oczywiście Wanat. Nie wiem, czy jeszcze są gdzieś tacy redaktorzy. Wymagający, surowy i coś, co może dziwnie zabrzmi zwłaszcza w czasach wesołkowatej głupoty: poważny. Jakim Wanat był krytykiem teatralnym to temat na osobną rozprawę. Ale pismo „Teatr” było takie, jakim Wanat był człowiekiem. Nie wszyscy może wytrzymywali wymagań naczelnego i ten wyjściowy skład z czasem się kruszył. Część osób odeszła do innych zajęć. Nie wiem, czy ja spełniałem jego oczekiwania, ale zaufał mi na tyle, że bodaj po dwóch latach terminowania zostałem sekretarzem redakcji. Na głowie miałem całą tę niewdzięczną robotę, która wiązała się z przygotowaniem kolejnych numerów do druku. Jeździłem do drukarni na Okopową (dzisiaj mieści się tam jakieś centrum handlowe), woziłem korekty, sprawdzałem poprawki – wszystko to jeszcze działo się w czasach przedkomputerowych. Któregoś razu Wanat wezwał mnie do swojego gabinetu, był po lekturze ozalidu (czyli takiego ostatniego wydruku numeru przed oddaniem do drukarni). Miał surową jak zwykle minę i zapytał:
– Wiesz, ile błędów znalazłem?
Pomyślałem, że może ze dwadzieścia, to by rzeczywiście było kiepsko.
– Pięć – wycedził Wanat.
– O to nie tak dużo – powiedziałem bezceremonialnie. Spojrzał na mnie i wiedziałem, że to nie była trafna uwaga.
W przypływie dobrego humoru Wanat przepytywał mnie ze składu węgierskiej złotej jedenastki z lat 50. Uśmiechał się, jak wymieniałem kolejne nazwiska: Grosics, Bozsik, Puskas, Kocsis, Hidegkuti, Czibor. W nagrodę podarował mi kasetę z muzyką Bacha.
23 kwietnia 1996 roku – w moje imieniny – Wanat dostał zawału w redakcji. Żył jeszcze bez świadomości trzy miesiące. Potem zmarł. Miał 55 lat.
Mam przed sobą ten pierwszy numer „Teatru”, przy którym pracowałem. Datowany był na kwiecień. Na żółtej okładce zdjęcie z Dziesięciu portretów z czajką w tle w reżyserii Grzegorzewskiego. Teresa Budzisz-Krzyżanowska jako Arkadina i Grzegorz Emanuel – Konstanty. Numer na kredowym papierze zaczyna się od zapisu wypowiedzi Tadeusza Kantora pt. Wolność musi być absolutna. Potem sonda wśród dyrektorów teatrów: Jak się ratujecie? (w związku z wprowadzeniem reformy Balcerowicza). Większość respondentów już nie jest dyrektorami (choć Maciej Englert i Marek Mokrowiecki wciąż pozostają na swoich stanowiskach), duża część nie żyje, o niektórych słuch zaginął. Jacek Weksler, wówczas dyrektor Teatr Polskiego we Wrocławiu, odpowiedział: „Wprowadziłem radykalny program oszczędnościowy (wiąże się to z redukcjami). Rozpocząłem własną działalność gospodarczą m.in. sami budujemy w miarę komfortowe mieszkania gościnne w teatrze (żeby zminimalizować koszty hoteli), otwieramy sklep z artykułami teatralnymi i kawiarnię”. W tym kwietniowym numerze Basia Osterloff zrobiła wywiad z Andrzejem Łapickim, posłem sejmu kontraktowego i prezesem ZASP. Tytuł rozmowy wywołał później gorącą dyskusję: Nic nam się nie należy. W dziale eseju o nazwie Próby: tekst Małgorzaty Dziewulskiej o Brechcie. Potem duży blok artykułów o teatrze Grzegorzewskiego oraz rozmowa o Hamlecie IV Wajdy. W dziale Nieprzestarzałe: tekst wspólnie podpisany przeze mnie i moich kolegów z roku: Natalię Adaszyńską, Monikę Czubę, Igora Janke i Tomka Mościckiego dotyczący działalności artystycznej aktorów w stanie wojennym. Pamiętam, że w tym tekście dogorywająca jeszcze cenzura na Mysiej zgłosiła ingerencję. Cytowaliśmy wierszyk z Teatru Domowego:
Ulotki mam w majtkach
W dupie mam patrole
Ja się wroną pierdoloną
Nie przejmuję
Nie chodziło o politykę. Cenzor zalecił, aby słowo: „pierdoloną” wykropkować. Dbał, by wulgaryzmy nie były publikowane.
Numer kończył się działem Rzeczy nieteatralne, a w nim zamieszczony był fragment z powieści Nabokova Dar. Myślę, że musiało się to stać za sprawą Marka Zagańczyka. No i już zupełnie na koniec pamiętna rubryka: W teatrze i wokół teatru, którą cały czas opracowywał Jacek Sieradzki (bodaj za dwa lata na mnie spadł ten obowiązek).

A i jeszcze na przedostatniej stronie repertuar Teatru TV od 13 IV do 14 V 1990. Liczę po kolei: 11 emisji, wśród nich m.in. premiera Nigdy już tu nie powrócę Kantora w Studio Teatralnym Dwójki. Dopisek redakcyjny: „Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za zmiany w programie. Zwłaszcza że w ostatniej chwili dowiedzieliśmy się o zawieszeniu znakomitego Telewizyjnego Teatru Prozy. Nie jest to, naszym zdaniem, dobra decyzja”.

W tamtym czasie jednak nie wszystko się zaczynało, coś też się zaczynało kończyć.

734 odwiedzin

One Comment

  1. Wojtek, mamy podobne wspomnienia, choć i ja wtedy zaczynałem, ale gdzie indziej. „Z biegiem lat, z biegiem dni..”
    Ale to były piękne czasy. Jeszcze coś się chciało, wierzyło, że to wszystko ma jakiś sens. Gdzie jest dziś ta wiara…

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.