I co dalej?

Protest zespołu Teatru Polskiego wobec przebiegu i wyniku konkursu na dyrektora tej sceny jest z pewnością słuszny. I dobrze, że znaczna część środowiska poczuwa się do solidarności z wrocławskimi artystami, i daje temu wyraz. Ten wspólny głos sprzeciwu jest ważny, bo mimo wszystko budzi nadzieję, że polityka łatwo nie wygra z kulturą. Ale w ferworze wiecowych emocji warto zadać pytanie: i co dalej? Jak problem może być rozwiązany?

Nie chcę tu snuć teorii o tzw. rozwiązaniach systemowych. One na pewno są też konieczne, by unikać w przyszłości tego typu sytuacji, jaka zdarzyła się we Wrocławiu. Wymagają jednak czasu na gadanie, którego w przypadku Teatru Polskiego już nie ma.

Oczywiście dużą ulgę, by sprawił Cezary Morawski, gdyby po prostu zrezygnował z konkursowego wyboru. Nie sądzę, żeby było to dla niego ujmą. W końcu z nie takich misji ludzie się wycofywali i dawało im to większą korzyść, niż gdyby z uporem je podejmowali. Morawski już wie, jak trudne zadanie będzie go czekać i że po prostu nie ma szans. Nie w tym teatrze. Byłoby dobrze, żeby ludzie, do których ma zaufanie, spróbowali go przekonać, że to nie ma sensu.

Gdyby tak się stało, że Morawski wziąłby na siebie część odpowiedzialności za rozwiązanie zaistniałego kryzysu (któremu w gruncie rzeczy nie zawinił, ale czasami tak jest, że trzeba samemu gasić pożar, bo ktoś inny bawił się zapałkami), to sprawa wyboru dyrekcji Teatru Polskiego pozostaje otwarta. Wydaje się, że wszystkie zainteresowane strony muszą wtedy zrobić, jak to się mówi, reset. W pierwszym rzędzie władze nadzorujące teatr, które powinny zdać sobie sprawę, że bez poważnego porozumienia z ludźmi Teatru Polskiego nie wyjdą z kryzysu. Ale i ci być może muszą na nowo określić swoje stanowisko.

Co jest najważniejsze? Aby ktoś, kto zostanie dyrektorem Polskiego dawał gwarancję, że dorobek tej sceny z ostatnich lat nie zostanie zaprzepaszczony. Że nie sprzeniewierzy się wartościom, które budowały program tego teatru, a wśród nich jedną z najistotniejszych była zespołowość. Dlatego też ważne jest, żeby zespół Polskiego jednak zaakceptował dyrektora. Do rozważenia jest, czy w dotychczasowym kształcie teatru nie należy wprowadzić jakichś modyfikacji? Bo w końcu nie jest powiedziane, że pasmo sukcesów mamy zagwarantowane na lata, a czasami samozadowolenie zapowiada regres. Tak czy inaczej chcielibyśmy nadal do Polskiego chodzić z poczuciem, że jest po co, nawet jeśli mielibyśmy się spierać z tym, co widzimy na scenie.

A teraz pytanie, nie wiem, czy kluczowe, ale które chyba trzeba postawić: czy jesteśmy absolutnie przekonani, że Krzysztof Mieszkowski musi być nadal dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu? Czy tylko on daje gwarancje, że teatr ten zachowa swą formę? Wiem doskonale, jakie ma zasługi jego dyrekcja. Ale czy gdyby była potrzeba tego, czego tak nie lubimy – kompromisu, to czy dla tak zwanego dobra sprawy on również byłby w stanie ustąpić? Pytam o to właściwie tylko z jednego powodu – podwójnej funkcji, w jakiej występuje Mieszkowski od blisko roku. Tutaj złożę deklarację: podoba mi się poseł Mieszkowski, lubię jego wystąpienia sejmowe, jest w nich coś żywego i wiadomo o co mu chodzi. Ale nie mogę ukryć swoich wątpliwości, co do dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu, Krzysztofa Mieszkowskiego, który jest posłem jednej z partii. Niby nie ma zakazu łączenia tych funkcji i zdarzały się w Sejmie już podobne przypadki, ale niemniej wydaje się, że skomplikowany kontekst polityczny, w jakim działa Mieszkowski jako dyrektor i poseł, budzi emocje, które mają negatywny wpływ na teatr.

Obrońcy Mieszkowskiego mogą krytykować moje rozumowanie, twierdząc, że proponuję, aby poddał się partyjnej koalicji jego osobistych przeciwników i dał im satysfakcję zwycięstwa. Ale powiem szczerze: nie interesują mnie polityczne rozgrywki Mieszkowskiego (choć jestem w stanie poprzeć jego niektóre hasła), jeśli ich ofiarą w jakiejś choćby mierze pada teatr. To jest jednak sytuacja: albo albo.

Ale co by dla odmiany dała rezygnacja Mieszkowskiego? Ano może szansę dla jakiegoś artysty, który gwarantowałby kontynuację dotychczasowego programu teatru z perspektywą rozwoju. Musiałaby to być osoba, którą Mieszkowski by poparł, podobnie jak zespół Polskiego. No i władze, które teatr finansują, musiałyby dać jej carte blanche, pełną swobodę działania.

Czy ktoś taki istnieje? Uważam, że pośród twórców, którzy byli związani z Polskim za dyrekcji Mieszkowskiego, jest jedna osoba, która miałaby szansę powodzenia takiej misji. Jest wyrazistą osobowością artystyczną, również w zakresie poglądów na świat, miałaby zapewne przychylność aktorów, którzy cenią z nią pracę, a przede wszystkim po latach już doświadczeń w teatrze może poczuwać się do odpowiedzialności za coś więcej, niż tylko własna kariera. Zawsze też ceniła w teatrze zespołowość pracy. I potrafiłaby walczyć o teatr nie mniej skutecznie jak Krzysztof Mieszkowski.

Moje rozważania są tylko głośnym myśleniem, podpowiedziami nieproszonego o radę. Ale pytanie: co dalej? – nad Teatrem Polskim wisi i jakaś odpowiedź musi się znaleźć.

1 480 odwiedzin

6 Comments

  1. Zanim przeczytałam Pana powyższą wypowiedź, zastanawiałam się, czy jest ktoś, kto bez uzgodnienia ( jakkolwiek miałoby to przebiegać ) jego kandydatury ze środowiskiem Teatru Polskiego miałby szanse spokojnego objęcia dyrekcji teatru ? Ktoś z wszech miar odpowiedni, nie będący Krzysztofem Mieszkowskim. I miałam duże wątpliwości.
    Pan taką osobę zna. A więc krok w tył Cezarego Morawskiego, „stop” w wykonaniu K.Mieszkowskiego, krok w tył urzędu marszałkowskiego i akces do objęcia dyrekcji przez osobę akceptowalną przez aktorów Teatru Polskiego. Jak wiele potrzeba tu dobrej woli.
    Czy to się może udać ??

    Reply

    • Dzięki. Niestety dzisiejsze wydarzenia potwierdzają tylko moje sugestie, że Krzysztof Mieszkowski nie powinien mieszać swoich funkcji politycznych z dyrekcją teatru. Całe szczęście, że zespół TP od sprawy się zdystansował. Nie wiem tylko, czy nie było to spóźnione wystąpienie.

      Reply

  2. Młodzieńcze, jest Pan ideą platonską kompromisu. Wszelako nie godzi się idei mijać z prawdą, by wilk był syty i owca też syta. Twierdzić, że Cezary Morawski znalazł się w niezawinionej sytuacji, jest przekłamaniem. Dyrektor Morawski parł do tego, żeby zostać dyrektorem.
    Dyskredytację aktorstwa Morawskiego z tej racji, że gra w serialach, uznaje Pan za przyganianie garnkowi przez takie same garnki. Wpada Pan we własne sidła, bo garnek Morawski od dawna nie gra w teatrze, a garnki „gorszego sortu” grają i to z sukcesem, a w serialach dorabiają.
    Wreszcie, dyrektor Morawski nie jest dzieckiem, dyrektor Morawski dobrze widział, jakim trybem zostaje dyrektorem, i jak negatywnie oceniają dyrektora in spe, aktorzy. Dyrektor Morawski z determinacją poszedł w zaparte.
    Co można zrozumieć i wybaczyć wielkiemu artyscie kina, jakim jest Grzegorz Królikiewicz, da się zrozumieć, ale nie wybaczyć zwykłemu Kowalskiemu, Cezaremu Morawskiemu.
    Pozdrawiam
    Spamer

    Reply

    • Miło Pana widzieć znów po długiej przerwie. A co do Pana zarzutów: być może na mojej ocenie Morawskiego waży fakt, że mam do niego sympatię z dawnych lat znajomości. Choć przecież wyraźnie pisałem, że krytycznie oceniam jego decyzję, by objąć dyrekcję Teatru Polskiego we Wrocławiu. Nie spodziewałem się po nim takiej determinacji w dążeniu do celu, ale może się myliłem w ocenie jego charakteru, może on się zmienił, a może – jak mawiał klasyk – inni tam szatani działali. Mimo wszystko nie dyskredytowałbym jego dawnego dorobku teatralnego, choć w tym przypadku rzeczywiście, by znowu użyć znanego cytatu: nie wedle szarży bierze. Pozdrawiam Pana serdecznie.

      Reply

  3. A jednak – możliwy staje się kompromis, impas wydaje się być przełamany. Co znaczy upór oraz wsparcie z wielu stron, a także ranga teatru. To będzie impuls dla innych teatrów, by bronić się przed wszechwładzą urzędów.
    Cieszę się, że ku takiemu finałowi zmierza ten konflikt.
    Pozdrawiam.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.